Miniatura plakatu filmu Epicentrum

Epicentrum

Into the Storm

2014 | USA | Akcja, Thriller | 89 min

Katastrofa z pierwszej ręki

Miało być kino katastroficzne na miarę „2012” czy „Pojutrze”. Jednak natłok ckliwych historii przyćmił zarówno sam zamysł, jak i ciekawą konwencję spojrzenia na żywioł z perspektywy amatorskiej kamery. Ckliwości owszem było równie sporo, co w pierwszym lepszym tanim melodramacie, ale chyba nie o taką katastrofę miało tu chodzić.

Bohaterów fabuły możemy podzielić na dwie drużyny: profesjonalnych łowców burz oraz mieszkańców miasteczka nawiedzonego przez niecodzienne tornada. Na czele tych pierwszych stoi cyniczny, zapatrzony w swoją pasję Pete (Matt Walsh), dla którego nie liczy się wiele ponad najlepsze nagrania żywiołów, a co za tym idzie – kasa. Już na początku czuje się, że on będzie w tym wypadku lekko zabarwionym na czarno charakterem. W jego ekipie, oprócz kilku młodych ludzi, jest badaczka zjawisk atmosferycznych - Allison, samotna matka, która dla pracy była zmuszona zostawić swoją kilkuletnią córeczkę pod opieką babci, co oczywiście będzie przeżywać. Sprawy rodzinne nie mają się także najlepiej w drugim obozie. Poznajemy familię wicedyrektora szkoły Gary’ego (w tej roli nie wiadomo po co Richard Armitage), który samotnie wychowuje dwóch nastoletnich synów. Młodszy Trey (Nathan Kress, który z całej obsady chyba jako jedyny jakoś sobie radzi) jest typowym cwaniaczkiem w „małpim wieku”, natomiast starszy Donnie (Max Deacon) to zupełnie inna bajka. Młody gniewny buntuje się przeciw ojcu, który nie poświęca im wystarczająco czasu, jest nieszczęśliwie zakochany w dziewczynie, która nie zwraca na niego uwagi i przy okazji jest wstydliwy. Ukochana zmyślnie wpycha go w otchłań friendzone i wykorzystuje do pomocy przy ogarnięciu szkolnych zadań. Sprytne!

Tylko jak teraz mają się połączyć losy wszystkich bohaterów? Już po krótkim opisie można się domyślić, kto będzie leciał na kogo… Ale zacznijmy od początku. W trakcie zakończenia roku szkolnego w niewielkim amerykańskim miasteczku Silverton (bo gdzie indziej miałaby się dziać lokalna apokalipsa?) zrywa się szaleńcza burza z tornadami, które zmiatają z powierzchni ziemi wszystko, co stanie na ich drodze. Podczas ewakuacji uczniów okazuje się, że nie ma wśród nich najstarszego syna Gary’ego. Chłopak pojechał ze swoją koleżanką do starej fabryki, aby nakręcić tam materiał dokumentalny. Po nieoczekiwanym przejściu tornada zostali uwięzieni. Zaczyna się wyścig z czasem samotnego ojca, który napotyka na swojej drodze samotną matkę (sic!), która odrzucając instynkty samozachowawcze, a włączając matczyne, postanawia mu pomóc angażując w to całą ekipę łowców burz. Końca chyba nie muszę zdradzać. Banalniej być nie mogło.

Akcja niby jest wartka, ale prowadzona bardzo niekonsekwentnie. Kiedy napięcie jest już wystarczająco nabudowane, straszliwe tornada nagle znikają jak jakieś siły nieczyste. Pomiędzy Garym i Allison sztucznie próbowano stworzyć bliskość, większość bohaterów jest zbudowana bardzo pretensjonalnie, szablonowo, a niektórzy wręcz prostacko. Wątek miejskich błaznów szukających atrakcji, które później mają sprawić, że staną się królami youtube’a jest po prostu żałosny i zamiast bawić sprowadza film co najmniej 2 klasy niżej. Poza tym ciężko mówić, że sceny nagrywane są niechlujnie, skoro obrano strategię nagrywania w konwencji amatorskiej kamery, więc może lepiej powiedzieć, że nie troszczono się o szczegóły. Tak więc w jednym ujęciu Allison ma kurtkę, w następnym już nie, podobnie jest z marynarką Gary’ego, choć jego niesamowita garderoba to już zupełnie inny wątek. Facet po tym jak został zlany hektolitrami wody, miotało nim na wszystkie możliwe strony, omal nie został wessany przez „największą trąbę powietrzną w dziejach historii”, to kiedy jest już po wszystkim pan wicedyrektor wychodzi w z lekko rozchełstaną koszulą, która w każdej scenie jest nienagannie włożona w spodnie… I jak tu wierzyć? Pomijając to, ma się wrażenie, że twórcy filmu pogrywają sobie z widzami, robiąc z nich idiotów. Symbolika jak dla przedszkolaków, niewiarygodne postaci, bardzo licha fabuła, a szkoda, bo efekty specjalne naprawdę niczego sobie. Świetnie wypada scena, kiedy zbierające się razem tornada tworzą monstrualnej wielkości wir, który robi konkretny Armagedon podrywając wszystko, co stanie mu na drodze. Bardzo fajnie zobrazowano jego siłę w ujęciach podrywających się samolotów czy ciężarówek. Ładnie wyszło płonące tornado, miasto po katastrofie, wszystko do czasu kiedy nie pojawią się bohaterowie… Minusów nazbierało się zbyt wiele, żebym mogła ten film komukolwiek polecić. Oczywiście fani kina katastroficznego zapewne zobaczą tę pozycję, ale utwierdzą się tylko w przekonaniu, że od kilku ładnych lat gatunek po prostu utknął w martwym punkcie, a szkoda, bo możliwości efektów specjalnych i środki na nie chyba nigdy nie miały się lepiej.

Żywioł zostaje spersonalizowany, postrzegamy go jako demona, który pojawia się, znika, nabiera siły, rośnie w miarę ludzkiego strachu. Szkoda tylko, że całe nabudowywanie napięcia na tle siejących spustoszenie tornad zostaje spychane na dalsze plany będąc jedynie tłem dla głupkowatych, sprawiających wrażenie wymyślonych naprędce historyjek, które ani to bawią, ani rozczulają. Całość wypada przez to „porażkowo”, wymuszone żarty nie bawią, wzruszające sceny nie ruszają, a aktorzy są niemal nieporadni w odgrywanych scenach. Wieje tanizną, choć efekty specjalne są bardzo dobre. Tylko, że po seansie i tak już o nich nie pamiętamy. Wychodzimy zawiedzeni i oszukani, bo miało być ciekawe widowisko katastroficzne, a nie opera mydlana z serii „urzekła mnie twoja historia”.

Reżyseria
Dystrybutor
Warner Bros. Enteretainment Polska
Premiera
08-08-2014 (Polska)
07-08-2014 (Świat)
1,5
Ocena filmu
głosów: 2
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

vaultdweller
Radosław Sztaba
Agnieszka Janczyk