Miniatura plakatu filmu Dziewczyna warta grzechu

Dziewczyna warta grzechu

She's Funny That Way

2014 | USA | Komedia, Dramat | 93 min

Magia kina

Anna Szczesiak | 19-06-2015
Gdyby nie napisy, pomyślałabym, że to nowy film Woody'ego Allena. Zwłaszcza że występuje w nim jeden z jego ulubionych aktorów – Owen Wilson i pojawia się często powielany wątek jego filmów, czyli uczuciowy galimatias i mieszanie się par między sobą. Ale „Dziewczyna warta grzechu” to nowy film Petera Bogdanovicha, który na jakiś czas zniknął z pola widzenia. Pomysł filmu narodził się 15 lat temu. To, że tak długo dojrzewał, to nie przypadek. I myślę, że bardzo dobrze, że pojawił się właśnie w tym momencie. 

Film zaczyna się w momencie, gdy pewna gwiazda filmowa opowiada cynicznej dziennikarce o początkach swojej kariery i o tym, jak to się stało, że znalazła się na szczycie. Ale to, co przykuwa szczególną uwagę, to, jak mówi ona o wpływie kina lat 30-stych i 40-stych XX wieku na swoje życie. Dziewczyna wspomina, jak chodziła w dzieciństwie do kina i zachwycała się Audrey Hepburn, Marilyn Monroe, Laną Turner, Fredem Asterem, Humphreyem Bogartem, Lauren Bacall... Podobny motyw pojawia się w jedenej z boigrafii Allena, w której reżyser wspomina, że uwielbiał w dzieciństwie chodzić do kina, bo przenosił się do innej rzeczywistości> Allen jak wiadomo wychował się na Brooklynie i był oczarowany tym nierzeczywistym światem, w którym występują piękne kobiety i eleganccy mężczyźni, a także sposobem, w jaki do siebie mówią i na siebie patrzą. Główna bohaterka Isabella nomen omen także pochodząca z Brooklynu przeżywa dokładnie to samo, ale spadanie na ziemię bywa bolesne. Bo oto piękne kobiety mogą okazać się harpiami, które zdradzającym je mężczyznom mogą urządzić prawdziwe piekło na ziemi, a eleganccy mężczyźni mogą okazać 
się kłamcami, którzy tę samą barwną historyjkę opowiadają całej rzeszy naiwnych kobiet. 
Tak właśnie jest w filmie Bogdanovicha. Bohater, grany przez Owena Wilsona (którego jakże zgrabnie określa dystrybutor filmu: „Owen Wilson jako Arnold albo Stefan, albo Zygfryd, albo jakkolwiek inaczej, w zależności od tego, kiedy wykonuje call do girl – w każdym razie na pewno reżyser sztuk teatralnych”), mami naiwną Izzy (czyli naszą Isabellę) propozycją wrecz nie do odrzucenia. Arnold obiecuje jej okrągłą sumkę, ale musi porzucić niecny proceder. Oszołomiona szampanem i magią chwili Izzy oczywiście przyjmuje propozycję, bo kto by z niej nie skorzystał (zwłaszcza że przy tym utalentowany i obdarzony artystyczną wyobraźnią reżyser opowiada jej bajeczkę o wiewiórkach i orzeszkach). Jednak porzucenie nastarszego zawodu siata przez Izzy nie jest takie proste, bo musi się jeszcze pozbyć kilku natrętnych klientów, którzy nie potrafią bez niej funkcjonować. Bo Izzy, czyli po naszemu po prostu Iskra – to muza, która nadaje sens egzystencji kilku panom.


Film Bogdanovicha jest więc o uzależnieniu od iluzji, nawet jeśli jest zgubna. Zdaje się nam przekazać pewną mądrość, że ludziom nie trzeba mówić, co mają zrobić ze swoim życiem, ale trzeba ich zainspirować. Niektórzy potrzebują muzy, inni pieniędzy, jeszcze inni skutecznej terapii. Film opowiada także o przypadkowości rządzącej ludzkim życiem, która sprawia, że stajemy się czasami kimś innym, niż chcieliśmy, ale nie musi to być koniecznie złe. 


W filmie reżysera „No i co, doktorku?” główną siłą, jak zwykle, jest trafnie skomponowana obsada. Bo zagrać w komedii tak, żeby było śmiesznie, ale i poważnie potrafi niewiele aktorów. Od razu powiem, że bez Owena Wilsona i Jennifer Aniston jako Jane – despotycznej terapeutki, ten film nie byłby tym, czym się stał. Imogen Poots w roli Izzy udźwignęła rolę, ale nie podniosła jej do rangi tych gwiazd, które sama w filmie przywołuje. Jak na muzę jest zbyt zwyczajna. Owszem jest pełna wdzięku i dziewczęcego uroku, ale daleko jej do Holly Golightly osławionej call-girl ze „Śniadania u Tiffaniego”. Nie następuje w niej także znacząca przemiana, nie ma w sobie blasku gwiazdy, a może prawdziwych gwiazd już nie ma? Samego Wilsona najlepiej opisują reżyser i producentka filmu i ja się z tym w stu procentach zgadzam. „Owen to everyman, ale ma w sobie coś, co sprawia, że wygląda i zachowuje się jak prawdziwa gwiazda filmowa. A jednocześnie nie da się go nie lubić. Niewielu aktorów potrafiłoby uczynić z Arnolda bohatera sympatycznego. Gdy zrobiliśmy pokazy testowe, widzowie ocenili Owena najwyżej ze wszystkich występujących w filmie, a to przecież facet, który zdradza żonę i dzwoni po prostytutkach, mając na drugiej linii swoje dzieci! Arnold robi rzeczy, których większość ludzi nie uznaje za dobre, ale dzięki Owenowi widzowie nie gardzą tym bohaterem – po prostu nie zastanawiają się nad niektórymi jego poczynaniami. Publiczność mu wybacza, bo go lubi, nie może więc mieć mu za złe tego, że jest, kim jest. Owen jest również atrakcyjnym facetem, ale nie w oczywisty sposób, tak jak niegdyś Errol Flynn czy Cary Grant. Owen ma w sobie pewien chłopięcy urok, niekoniecznie kojarzący się z wyzywającą seksualnością. Wygląda tak, jakby chciał kobietom pomagać, a nie je wykorzystywać”. Znakomicie wypadła Jennifer Aniston, którą uwielbiam, bo wydaje się fajną osobą, ale w tym filmie serio zaskakuje, bo ani trochę fajna nie jest. Nie dość, że na własne życzenie zakłada krótką, ciemną perukę, pod którą chowa swój główny atut, długie blond włosy, to jeszcze gra prawdziwą heterę. Można się tutaj doszukać podobieństwa do gry w „Szefach wrogach”, ale nie epatuje swoją seksualnością, a stara się być wręcz aseksualna i wyjątkowo opryskliwa. Jej rola wypada bardzo interesująco. Spośród licznej plejady interesujących ról drugoplanowych w tym filmie warto wymienić Willa Forte odtwórcę Joshuy – dramaturga wystawianej sztuki, chłopaka chimerycznej terapeutki i wkrótce mężczyzny zakochanego w Izzy. I tutaj znowu powołam się na samego Bogdanovicha, który bardzo trafnie o nim powiedział: „To moim zdaniem wymarzony aktor, ponieważ sprawdza się zarówno w głównych rolach, jak i na mocnym drugim planie. Jest wyluzowany i nie ma w sobie nic z gwiazdora. No i wygląda jak prawdziwy dramaturg!'”. Reżyser w swojej ocenie powołuje się także na Orsona Wellsa, który zwykł mawiać, że trudno uwierzyć, iż amerykański aktor jest pisarzem lub intelektualistą i właśnie dlatego do tego typu ról często zatrudnia się Brytyjczyków.

„Dziewczyna warta grzechu” to nie tylko przezabawna komedia pomyłek, która wprawia w szampański nastrój, ale także hołd dla klasycznego Hollywood. I zdaje się nam uświadamiać, za co kochamy kino. Za magię i iluzję, bez której trudno żyć. Być może dlatego, że film to życie podniesione do potęgi i nie ma w nim miejsca na zwyczajność. Osobiście dzielę filmy na te, które wprawiają w dobry nastrój i te, które dają do myślenia. Film Bogdanovicha jest bez wątpienia tym, który wprowadza w doskonały nastrój, ale na pewno nie jest bezmyślny.

Ponieważ zaczęłam od Allena to i na nim zakończę. Z pewnością każdy zna dowcip, który został opowiedziany w epilogu ,,Annie Hall'' o tym, jak to pewien mężczyzna poszedł do psychiatry i powiedział mu, że jego bratu wydaje się, że jest kurą. Na co lekarz zasugerował mu żeby go doń przyprowadził. Mężczyzna, jak wszyscy wiedzą odpowiedział: ,,Ale panie doktorze my potrzebujemy tych jajek''. Tak, jak my potrzebujemy tej iluzji, tej magii kina, dzięki której zwykłe życie jest trochę bardziej znośne.

Dystrybutor
Premiera
29-08-2014 (Festiwal Filmowy w Wenecji)
19-06-2015 (Polska)
22-04-2015 (Świat)
4,5
Ocena filmu
głosów: 4
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

arcio
vaultdweller
Radosław Sztaba
Agnieszka Janczyk