duża fotografia filmu Renfield
Miniatura plakatu filmu Renfield

Renfield

2023 | USA | Komedia, Fantasy, Horror

Szef z piekła rodem... i to dosłownie! [recenzja Blu-ray]

Arkadiusz Kajling | 21-07-2023
Gdy po raz pierwszy pojawił się pomysł na film „Renfield” franczyza „potworów” Universala (która oryginalnie obejmuje serię horrorów powstałych między 1923 a 1960 rokiem, ale także ich remake’i) tak naprawdę stała w miejscu. „Mumia” z Tomem Cruise’m okazała się fiaskiem, oparte na kultowych ikonach ze świata horroru Dark Universe zostało pogrzebane, nim w ogóle się na dobre narodziło, a ostatnia ekranizacja przygód Drakuli o podtytule „Historia nieznana” była chybioną próbą przekucia wizerunku hrabiego w bohatera kina akcji w wysokobudżetowej produkcji. Żądny krwi protagonista Brama Stokera pilnie potrzebował świeżej krwi i nowej filmowej inkarnacji. I to właśnie w tym momencie na scenę wkroczył Robert Kirkman – amerykański twórca komiksów, mający w dorobku takie powieści graficzne jak „The Walking Dead”, czy „Invincible”. Mimo, iż ilustrator z Ameryki pracował nad kilkoma własnymi projektami, to pomysł przedstawiony w 2019 roku włodarzom Universala (komediowe spojrzenie na fanatycznie oddanego pomocnika słynnego hrabiego) spotkał się z entuzjazmem wytwórni, a projekt szybko uzyskał zielone światło. Ten „quasi-sequel” (jak opisuje go sam reżyser Chris McKay) to współczesna interpretacja klasycznej historii, która odkrywa na nowo bohatera, pozostawiającego zwykle w cieniu swego mistrza – teraz Renfield gra pierwsze skrzypce i wygląda na to, że za swój dziewiczy koncert zbiera owacje na stojąco od spragnionej „świeżej krwi” publiczności.

Na początku XX wieku młody angielski prawnik R.M. Renfield udaje się do wschodniej Europy, by negocjować zakup ziem przez hrabiego Drakulę. Ich współpraca układa się znakomicie, Renfield czuje się potrzebny, a jego szef wprowadza go na salony, razem też podróżują do egotycznych miejsc zacieśniając więzi. Gdy młody mężczyzna okazuje się być lojalnym, gotowym dochować sekretów swego pracodawcy pomocnikiem otrzymuje od niego niezwykły dar – nadludzką siłę oraz prędkość, których nabywa żywiąc się robakami. Szef z piekła rodem okazuje się być krwiopijcą z Transylwanii, a Renfield ma od tej pory jedno, proste zadanie – dostarczać hrabiemu pokarm. Gdy Książę Ciemności ściąga na siebie uwagę pogromców wampirów, oboje muszą uciekać, a zadaniem wiernego pomocnika jest znalezienie miejsca, w którym Drakula stopniowo zacznie odzyskiwać siły – to „okres przejściowy” podczas którego Renfield dostarcza swemu panu świeżej krwi niewinnych śmiertelników i zaczyna…kwestionować swoją toksyczną relację z szefem. Dziewięćdziesiąt lat tułaczki zaowocowało wypaleniem zawodowym i skierowało asystenta wampira-arystokraty na zupełnie nową drogę – do przykościelnej grupy wsparcia, która w zaledwie dwunastu krokach pomaga wyswobodzić się z niezdrowych więzów ze swoim ciemiężycielem i odbudować utracone poczucie własnej wartości oraz pewności siebie. Okazuje się, że zawarty przez laty sojusz z Drakulą nie tak ławo zerwać, a uzależniony od swego chlebodawcy Renfield będzie potrzebował pomocy z zewnątrz w osobie policjantki Rebeki, która sama zmaga się z własnymi demonami sprzed lat – czy działając razem uda się im raz na zawsze wyswobodzić z objęć bolesnej przeszłości?

Wspomniana wyżej zarówno krytyka, jak i finansowa porażka zinterpretowanych na nowo dwóch niedawnych odsłon filmów z „Uniwersum Potworów” studia Universal niejako zmusiły włodarzy wytwórni do zmiany kierunku myślenia i skupienia wysiłków na indywidualnych historiach – ten nowy kierunek wyznaczył „The Invisible Man” z 2020 roku, będący współczesnym rebootem filmu z 1933 roku i opartym na klasycznej powieści H.G. Wellsa. Sukces produkcji pod kierunkiem Leigh Whannella oznaczał, że kolejne horrory będą podążać podobną ścieżką, unikając bezpośredniego połączenia z kultową franczyzą. Universal wrócił zatem do idei Roberta Kirkmanna, którego pierwotny pomysł rozbudował Chris McKay błyskotliwie łącząc thriller z akcją, a wszystko zatopione zostało w humorystycznej otoczce – coś, czego studio właśnie potrzebowało. Jak wspomina sam reżyser: „Kocham horrory, uwielbiam Drakulę, ale istnieją już dziesiątki wersji tej samej historii. W swojej interpretacji chciałem pokazać trochę przerysowany obraz w komediowej odsłonie, nie stroniąc jednak od graficznej przemocy w stylu obrazów Sama Raimiego, czy wczesnych dokonań Petera Jacksona”. 

To unikalne podejście do historii legendarnego antyherosa pozwoliło na stworzenie obrazu, który zachwyca dokładnie tym, czego nie oczekiwalibyśmy od filmu o sławnym krwiopijcy – zamiast typowej parodii, czy oklepanego straszaka z jumscare’ami i koszmarnym CGI otrzymaliśmy zgrabne połączenie akcyjniaka ocierającego się o kino gangsterskie, ale i czerpiącego garściami z kina grozy, a nawet gore – wszystko pomysłowo utrzymane w humorystycznej, ale niewymuszonej konwencji. Dziewięćdziesięciominutowy metraż pozwala na utrzymacie szybkiego tempa i nie pozwala się nudzić – doskonale widać, że filmowcy znają pewne klisze, na których bazuje ich dzieło i zręcznie nimi operują, dzięki czemu bardziej ortodoksyjni miłośnicy wampirów będą czerpać z seansu więcej zabawy (świetnym nawiązaniem do klasyki gatunku jest chociażby filmowy prolog wzorowany na „Drakuli” z 1931 roku i utrzymany w czarno-białej stylistyce).

W słynnego antybohatera wciela się Nicolas Cage, którego ostatnie dokonania obejmowały filmy kierowane bezpośrednio do streamingu lub role dubbingowe – można powiedzieć, że „Renfield” to wielki powrót amerykańskiego aktora do wielkobudżetowych produkcji. Jego ekranowa postać jest umyślnie przerysowana, a gwiazdor „Skarbu narodów” jawnie bawi się swoją rolą. W rozmowie z portalem Collider wspomina początki swojej pracy nad filmem: „Pamiętam, że zanim produkcja rozpoczęła się na dobre, Chris McKay zabrał mnie do swojego biura, gdy jeszcze negocjowałem udział w Renfieldzie. Pokazał mi pewną sekwencję wideo, która miała przedstawiać ogólny zamysł i ton jego nadchodzącego przedsięwzięcia – praktycznie od razu się zgodziłem, gdyż widziałem że ten projekt miał zadatki nie tylko na coś zabawnego, ale i niespodziewanego dla widzów”. Mimo, iż Cage na papierze może się wydawać chybionym castingiem, to finalnie jego Drakula jest najjaśniejszym akcentem filmu, a jego komiczne wstawki i charakter samego aktora nadają całości jeszcze lepszy wydźwięk. Partnerujący mu Nicholas Hoult, nie pozostaje daleko w tyle – dla Brytyjczyka, o którym zrobiło się głośno za sprawą komedii „Był sobie chłopiec” to nie pierwsze spotkanie z Cage’m, gdyż spotkali się już na planie „Prognozy na życie” już w 2005 roku i oboje miło zapamiętali współpracę. Bohater grany przez Houlta to przesympatyczna postać, z którą łatwo się utożsamić i mu kibicować – podejrzewam, że wielka zasługa tu naturalnego uroku aktora, którego po prostu nie sposób nie lubić, a jego wersja sługi Księcia Ciemności najdokładniej jak dotąd obrazuje wewnętrzne rozterki protagonisty, którego często ukazywano jako oderwanego od rzeczywistości szaleńca, fanatycznie oddanego swemu panu. Miłym zaskoczeniem jest Awkwafina w nieco poważniejszej kreacji, niż zwykle.

Ilustrację muzyczną stworzył Marco Beltrami, twórca soundtracków do serii filmów „Krzyk”, „3:10 do Yumy”, czy „Ciche miejsce”. Od samego początku widać (a raczej słychać), że amerykański kompozytor świetnie odnajduje się w tym specyficznym podejściu do legendarnej postaci i również muzycznie stara się nawiązywać do klasyki horroru – wystarczy wspomnieć otwierający album „Back To The Beginning” wykorzystujący klimatyczny motyw organowy, czy „Wake And Bake” z charakterystycznymi, na wzór kościelnej oprawy chórami. Prawdziwa zabawa z muzyką zaczyna się przy „Transitional Period”, czy „Renfield Leaves Meeting”, które towarzyszą Renfieldowi opowiadającemu swoją historię w filmowym prologu i mają za zadanie udźwiękowić komediowe intro. Moją ulubioną ścieżką jest „Rebecca And Renfield Kick Ass” – napakowany akcją dwuminutowy utwór brzmi jeszcze lepiej w oderwaniu od filmu i świetnie sprawdziłby się jako intermezzo na koncercie rockowym, pomiędzy wykonaniami live. W filmie usłyszmy też piosenki takich twórców, jak My Chemical Romance, Lizzo, YUNGBLUD, JDVisionquest3000, czy David Wilkins. „Renfield” odnosi zatem sukces również na muzycznym polu, dzięki czemu obraz jest spójny – nieprzewidywalny, energiczny z dodatkiem humoru (często tego w odcieniu czerni), a najnowsza interpretacja trafia w gusta osób, które stale poszukują „świeżej krwi” w tym klasycznym gatunku filmowym.

WYDANIE BLU-RAY

Ponownie otrzymujemy na płycie solidny transfer z obrazem zapisanym w formacie 2.39:1. Obraz jest wyraźny i czysty, a wszystkie wykorzystane praktyczne efekty specjalne w sekwencjach typu „gore” zrobią wrażenie na niejednym widzu. To samo tyczy się charakteryzacji Drakuli, która wygląda dosyć niepokojąco w zbliżeniach twarzy aktora. Wiele scen rozgrywa się w nocy, jednak prezentacja filmu w wysokiej rozdzielczości pozwala cieszyć oko szczegółowymi detalami nawet w ciemności – świetnie komponują się z nimi mocno nasycone światła neonów, które chwilami przypomniały mi o filmach Nicolasa Windinga Refna. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie DTS-HD Master Audio 7.1, nie uświadczymy jednak tym razem wersji lektorskiej – do dyspozycji mamy polskie napisy oraz dziewięć innych wersji tłumaczenia. Bezstratna ścieżka znakomicie sprawdza się w momentach akcji, współgrając z soundtrackiem i efektami dźwiękowymi, stanowiąc interesującą przeciwwagę do scen cichych, w których próbujemy wychwycić poszczególne, nawet najmniejsze dźwięki. Na wydaniu nie umieszczono żadnych materiałów dodatkowych, statyczne menu główne wykorzystuje piktogramy znane z poprzednich wydań Universala.

Najnowszy film Chrisa McKaya jest świetnym dowodem na to, że najsłynniejszy wampir świata bezustannie inspiruje hollywoodzkich twórców, którzy starają się dostarczyć współczesnej publiczności coraz to nowszych wrażeń. Jego „Renfield” zgrabnie łączy w sobie różne gatunki filmowe, sprawiając, że dziewięćdziesięciominutowy seans upływa nam pod znakiem dobrej zabawy; możemy się zarówno pośmiać, jak i przerazić wykreowaną na dużym ekranie personifikacją Księcia Ciemności – Drakuli w osobie charyzmatycznego Nicolasa Cage’a, a także kibicować niezaradnemu, lecz ujmującemu Renfieldowi odegranego przez Nicholasa Houlta. Fani legendarnego krwiopijcy z przyjemnością będą odkrywać nawiązania do klasycznego filmu z 1931 roku, co być może zainteresuje młodszych odbiorców do zapoznania się z oryginalnym „Uniwersum Potworów” studia Universal. Fascynacja hollywoodzkich filmowców osobą nieśmiertelnego hrabiego nie straci na sile również w przyszłości, gdyż już na następny rok Robert Eggers planuje przedstawić nam nową wersję „Nosferatu”, czyli remake ponad stuletniego niemieckiego filmu z dreszczykiem, jednego z pierwszych horrorów w historii kina – w rolę Thomasa Huttera, pośrednika agencji nieruchomości wzorowanym na Renfieldzie wcieli się… ponownie Nicholas Hoult. Wygląda więc na to, że ta kolejna „symfonia grozy” to tak naprawdę niekończąca się opowieść, która niczym sam Vlad będzie się odradzać na wielkim ekranie co jakiś czas ku uciesze spragnionego nowych wrażeń kolejnego pokolenia kinomaniaków.

Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.

Reżyseria
Dystrybutor
United International Pictures Sp. z o.o.
Premiera
14-04-2023 (Polska)
05-04-2023 (Świat)
4,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Arkadiusz Chorób