Miniatura plakatu filmu Nawiedzony dwór

Nawiedzony dwór

Haunted Mansion

2023 | USA | Komedia, Dramat, Familijny, Fantasy, Horror, Mystery

Nie mów nikomu, co się dzieje w tym domu… [recenzja Blu-ray]

Arkadiusz Kajling | 31-10-2023
Gdy dwa lata temu na ekranach kin zadebiutowała „Wyprawa do dżungli”, będąca filmową adaptacją jednej z najpopularniejszych wycieczek w parkach Disneya produkcja spotkała się z pozytywnymi reakcjami zarówno krytyków, jak i zwykłych widzów, którzy dostrzegli w najnowszym filmie z Emily Blunt i Dwaynem Johnsonem potencjał na kolejną przygodową franczyzę na miarę „Piratów z Karaibów”. Nic więc dziwnego, że słynne amerykańskie studio filmowe postanowiło chętnie wypróbować jeszcze raz ten sam przepis w przypadku innej swojej atrakcji z Disneylandu pt. The Haunted Mansion, podczas której goście odwiedzający straszny dwór mogą doświadczyć wrażeń z pogranicza życia i śmierci spacerując poprzez nawiedzoną rezydencję, jak i przemieszczając się w specjalnie zaprojektowanych pojazdach o nazwie omnimover. Mało kto jednak pamięta, że filmowcy ze studia Myszki Miki dwie dekady temu stworzyli już ekranizację tej wycieczki z Eddie’m Murphy’m w roli głównej, która jest dziś nieco zapomnianym filmem z katalogu wytwórni, jednak w momencie premiery cieszyła się pewnym sukcesem finansowym zdobywając w późniejszych latach nawet miano obrazu kultowego (podobnego pokroju co „Hokus Pokus” z 1993 roku). Tegoroczna inkarnacja „Nawiedzonego dworu” jest jednak rebootem serii i nie podąża ściśle za wydarzeniami z 2003 roku, dzięki czemu nawet dla osób zaznajomionych z filmowym pierwowzorem będzie nowym doświadczeniem i świeżym podejściem do znanego już im tematu. Czy zatem warto przekroczyć próg tego domu i poznać sekrety upiornej rezydencji i nawiedzających ją duchów?
 
„Nawiedzony dwór” rozpoczyna prolog, w którym poznajemy Bena Matthiasa, astrofizyka, który wynalazł kamerę potrafiącą wykrywać ciemną materię. Mężczyzna poznaje pewnego wieczoru w barze Alyssę, która zarabia na życie jako przewodnik wycieczek w upiornym miasteczku i z miejsca się w niej zakochuje. Parze nie jest jednak pisana wspólna przyszłość, gdyż Alyssa wkrótce ginie w wypadku samochodowym, a zdruzgotany i pogrążony w żałobie Ben porzuca swoją karierę i przejmuje obowiązki swojej zmarłej ukochanej. Mijają lata, gdy do miasteczka z Nowego Jorku przybywa niedawno owdowiała Gabbie z synkiem Travisem. Kobieta nabyła opuszczoną i zaniedbaną posiadłość Gracey Manor z zamiarem przekształcenia budynku w hotel – na miejscu okazuje się, że domostwo nie bez powodu było niezamieszkane przez lata, gdyż po północy dwór ożywa za sprawą duchów i zjaw, które prześladują nowych mieszkańców, nawet po ich wypędzeniu z upiornej posiadłości. Gabbie nie mając zatem innego wyjścia postanawia wrócić na do nawiedzonego dworu i stawić czoło wszystkim strachom, ale tym razem nie jest sama: z pomocą przychodzi jej drużyna „specjalistów”, dzięki którym ma nadzieję na oczyszczenie nadprzyrodzonej atmosfery – ojciec Kent, ksiądz i egzorcysta, medium Harriet, znawca historii posiadłości profesor Bruce Davis oraz Ben, który ma za zadanie uchwycić na fotografiach wszystkie strachy Gracey Manor. Gdy bohaterom udaje się przywołać madame Leotę uwięzioną w kryształowej kuli poznają przeszłość tej wyjątkowej nieruchomości i powód jej metafizycznej natury. Od tej chwili będą musieli trzymać się razem i wspólnie znaleźć sposób na przepędzenie jej wszystkich 999 duchów.
 
Być może sama kinowa premiera „Nawiedzonego dworu” umknęła waszej uwadze tego lata – nic dziwnego, gdyż obraz Justina Simiena debiutował na wielkich ekranach 28. lipca, a więc zaledwie tydzień po premierze dwóch głośnych produkcji: „Barbie” oraz „Oppenheimera”, które od wielu miesięcy znajdowały się na ustach kinomaniaków, spragnionych pojedynku dwóch blockbusterów, niczym walki bokserskiej o mistrzostwo świata. Sytuacji nie pomógł też fakt, że w połowie lipca ruszył strajk aktorów zrzeszonych w związku zawodowym SAG-AFTRA, który zabraniał ich członkom nie tylko udziału w zdjęciach filmowych, ale i uczestnictwa we wszelkich działaniach marketingowych, czy kampaniach promocyjnych. Pech chciał, że oficjalna prapremiera w Hollywood odbyła się 15. lipca, zaledwie dzień po ogłoszeniu decyzji aktorów – Disney zdecydował zatem (całkiem słusznie) o debiucie filmowym „Haunted Mansion” w parku Disneyland w Anaheim, a premierę zamiast aktorów uświetniły postacie z najnowszej ekranizacji. Letni okres okazał się zatem mało szczęśliwy dla „Nawiedzonego dworu”, który najprawdopodobniej znacznie lepiej poradziłby sobie w połowie października, na krótko przed świętem Halloween, które jest wielkim wydarzeniem w całym USA – być może jednak wakacyjna data premiery miała zgrać się z jesiennym debiutem na platformie Disney+  i późniejszą premierą na nośnikach fizycznych; komedia z dreszczykiem zadebiutowała na początku października w streamingu, natomiast w Polsce ukazuje się na płytach w najlepszym możliwym terminie – dokładnie w święto Halloween, czyniąc film idealną propozycją na coraz chłodniejsze i krótsze dni.
 
Zapewne mało osób wie, że plany na kolejny remake „Nawiedzonego dworu” sięgają aż 2010 roku, kiedy to sam Guillermo Del Toro miał odpowiadać za reżyserię, zapowiadając w lipcu tego roku na ComicConie film w technice 3D, który nie miał jednak rozgrywać się w prawdziwym świecie. Dwa lata później meksykański filmowiec przesłał swój finałowy draft do studia, ale już rok później pożegnał się z krzesłem reżysera – po latach wyjawiono, iż pomysł twórcy „Labiryntu Fauna” i „Kształtu wody” był zbyt przerażający dla rodzin z dziećmi (Del Toro określił scenariusz jako zarówno zabawny, jak i straszny, kładąc jednak zdecydowany nacisk na tę drugą sferę); o tym w którą stronę mogłaby pójść wizja Meksykańczyka możemy odgadnąć porównując dwie ekranizacje powieści „Pinokio” Carla Collodiego z 2022 roku – disnejowskiego remake’u live-action spod dłuta Roberta Zemeckisa i poklatkowej animacji stworzonej dla Netflixa przez Del Toro. Przez następną dekadę produkcja o nawiedzonym domostwie stała jednak w miejscu m.in. ze względu na problemy ze scenariuszem, ale ruszyła z kopyta, gdy na pokładzie zameldowała się Katie Dippold (odpowiedzialna za skrypt do nowej wersji „Ghostbusters” z 2016 roku) oraz Justin Simien, mający w dorobku zaledwie dwa niskobudżetowe, pełnometrażowe filmy: czarną komedię „Dear White People” (2014) i horror z humorystycznymi elementami „Bad Hair” (2020). Nowa odsłona „Haunted Mansion” jest zatem pierwszym widowiskiem dla czterdziestoletniego twórcy z pokaźnym, szacowanym na ponad 150 milionów dolarów budżetem i okazją do zaprezentowania swojej osoby szerokiej, mainstreamowej publiczności.
 
Główną rolę miejskiego przewodnika wycieczek zatrudnionego do sfilmowania zjaw nawiedzonego dworu zagrał Lakeith Stanfield, co wcale nie jest takie oczywiste jeśli prześledzimy oficjalne zwiastuny i opisy produkcji skupiające się na owdowiałej matce z dzieckiem przybywających do Nowego Orleanu w celu nabycia zabytkowej rezydencji. Trzydziestodwuletni amerykański aktor i muzyk zostawia w tyle resztę obsady, która zwykle służy jako narzędzie do odgrywania kolejnych dowcipów (główne mam tu na myśli Owena Wilsona i Jamie Lee Curtis), jednak postać nominowanego do Oscara gwiazdora „Judasza i Czarnego Mesjasza” łączy w sobie elementy humorystyczne i bolesną przeszłość, którą poznajemy w licznych retrospekcjach, dzięki czemu bohater staje się bardziej trójwymiarowy i bliższy widzowi (muszę jednak przyznać, że fizycznie skojarzył mi się z Doktorem Facilierem z disneyowskiej „Księżniczki i żaby”, co byłoby nawet ciekawym wyborem). W małej roli zobaczymy też Winonę Ryder, która świetnie pasuje do filmów z dreszczykiem ze względu na liczne występy w horrorach i dreszczowcach, czasami z przymrużeniem oka („Edward Nożycoręki”, „Sok z żuka”, „Drakula”), a Jared Leto jest nie do rozpoznania pod grubą warstwą CGI jako Hatbox Ghost. W pewnym sensie bohaterem jest też miejsce akcji, a więc klimatyczny Nowy Orlean, który obserwujemy w sekwencji otwierającej film – taneczne korowody uroczystości pogrzebowych i urywkowe sceny ukazujące obchody słynnego w mieście karnawału Mardi Gras z pewnością skutecznie wprowadzą nas w specyficzną atmosferę i przygotują solidny fundament na dalszą część seansu.
 
Stworzenie muzyki oryginalnej powierzono Krisowi Bowersowi, pochodzącemu z Ameryki kompozytorowi soundtracków do filmów „Green Book”, „King Richard: Zwycięska rodzina”, czy netflixowego serialu „Bridgerton”, a na ten rok urodzony w Los Angeles muzyk ma również zaplanowany album do ekranizacji scenicznego musicalu „Kolor purpury”. Partytura do „Nawiedzonego dworu” to jedna z dwóch pierwszych współprac Bowersa z Disneyem, ale nie pierwsze spotkanie z reżyserem obrazu – wcześniej Kris udźwiękowił takie produkcje Justina Simiena jak „Bad Hair”, czy „Dear White People” w wersji odcinkowej. Szukając głównego tematu do swojej najnowszej pracy, Bowers postanowił zainspirować się ideą rodziny w obcej społeczności, wykorzystując dźwięki kojarzące się z Nowym Orleanem, jak chociażby utrzymany w jazzowym stylu „Grim Grinning Ghosts”, stworzonym jako tło atrakcji w Disneylandzie, a wykonanym przez The Soul Rebels – ośmioczłonkowy zespół jazzowy pochodzący właśnie z Nowego Orleanu. Słynny motyw został rozciągnięty na cały score z naciskiem na sceny z udziałem duchów, by podkreślić jego powiązanie z parkiem rozrywki, jednak najciekawiej wypada żwawa, finalna wersja „Dance Party”, która kończy obraz. Godzinny soundtrack próbuje łączyć zabawę z horrorem i słychać to już w początkowym, prawie pięciominutowym tracku „The Mansion”, który wieńczą chóry, dynamiczna orkiestra, a dosłownie na sam koniec na ochłodę dostajemy kilkunastosekundowy posmak smooth jazzu. Jako całość album zdecydowanie korzystniej wypada w filmie, niż poza nim, gdy możemy powiązać muzykę z obrazem i zrozumieć kontekst konkretnej sceny.
 
WYDANIE BLU-RAY

„Nawiedzony dwór” debiutuje na polskim rynku wydań fizycznych dokładnie w Halloween. Wysokiej jakości prezentacja wideo jak zawsze robi wrażenie – obraz na dysku zapisano w formacie szerokoekranowym 2.39:1 i standardowo jest on czysty oraz ostry, choć królują ciemniejsze odcienie i zgaszony barwy ze względu na charakter samego filmu. Wiele scen rozgrywa się w nocy, często przy skąpym oświetleniu, jednak postacie są zawsze wyraźne, a czerń nigdy nie jest smolista, co pozwala nam dostrzec detale posiadłości, krajobrazu, czy garderoby aktorów. Sekwencje nagrane w ciągu dnia i na zewnątrz cechują ciepłe, naturalne i zdrowe kolory. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie DTS-HD Master Audio 7.1, natomiast polski dubbing otrzymujemy jako Dolby Digital 5.1 – obie ścieżki spisują się świetnie w scenach akcji, przyjemnie angażując wszystkie głośniki i realnie oddając odgłosy efektów (np. wody zalewającej dom Bena). W polskiej wersji bohaterowie przemawiają głosami Fabiana Kocięckiego (Ben), Anny Dereszowskiej (Gabbie), Rafała Cieszyńskiego (Ojciec Kent), Danuty Stenki (Madame Leota) czy Magdaleny Schejbal (Pat).

Na wydaniu Blu-ray oprócz filmu umieszczono też materiały dodatkowe, które trwają nieco ponad pół godziny. Pierwszym z nich jest „Za kulisami Nawiedzonego dworu" (13:18), czyli making-of w pigułce, który odsłania przed nami kulisy powstawania filmu, okraszone wywiadami z aktorami i scenami spoza kadru. Następny w kolejce jest „999 dusz” (6:59) skierowany do fanów oryginalnej atrakcji z parku Disneya, który wskazuje na liczne nawiązania do kultowej wycieczki. Otrzymujemy też „Sceny niewykorzystane” (10:46), czyli zestaw sekwencji, które nie weszły do ostatecznej wersji filmu oraz „Gagi z planu” (2:33), będącym krótkim zlepkiem nieudanych i śmiesznych scen uchwyconych na planie produkcji. Statyczne menu dostępne jest w języku polskim.

Chociaż najnowszy film Disneya zadebiutował na ekranach kin w niedogodnym terminie (strajki aktorów, Barbenheimer i letnia premiera filmu odpowiedniego na Halloween) to w idealnym wręcz czasie pojawił się na platformie streamingowej Disney+ i na nośnikach fizycznych – dokładnie w wigilię Wszystkich Świętych, 31. października, skupiając na sobie całą uwagę sympatyków strasznych historii. Nowy „Nawiedzony dwór” będący filmowym przeniesieniem na srebrny ekran kolejnej przejażdżki z parku Disneya i zarówno remake obrazu z 2003 roku sprawdza się idealnie jako wspólna familijna rozrywka i horror dla dzieci, przypominający nieco klimat rodem z kreskówek „Scooby Doo”, czy „Gnijącej Panny Młodej” Tima Burtona, starsi widzowie docenią natomiast klimatyczne elementy scenografii, charakterystyczny urok Nowego Orleanu i jazzowy soundtrack. Fani Lakeitha Stanfielda powinni być usatysfakcjonowani, gdyż amerykański aktor wiarygodnie interpretuje złożoną postać Bena, a gościnny występ Winony Ryder jest dodatkowym smaczkiem dla wielbicieli filmów z dreszczykiem z elementami komedii. Z kolei osoby bardziej zaznajomione ze słynną parkową atrakcją odnajdą w produkcji wiele nawiązań do kultowych przedmiotów i postaci z nawiedzonej rezydencji. Polskie wydanie Blu-ray standardowo zawiera obraz i dźwięk najwyższej jakości, a garść dodatków specjalnych pozwoli nam zajrzeć za kulisy ostatniej produkcji Disneya, który nie zamierza odpoczywać – w planach jest już bowiem ekranizacja kolejnej rozrywki z parku Walt Disney Studios pt. „Tower of Terror” ze Scarlett Johansson. Czyżby słynne studio zamierzało porzucić reimaginacje animowanych klasyków na rzecz filmów opartych na najsłynniejszych lunaparkowych atrakcjach? O tym zapewne zdecydują widzowie.

Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.

Reżyseria
Dystrybutor
Disney
Premiera
28-07-2023 (Polska)
26-07-2023 (Świat)
4,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Radosław Sztaba
Arkadiusz Chorób