Od pewnego czasu kino grozy przeżywa swoją drugą młodość, a wiele z tych niezależnych produkcji staje nawet do wyścigu o najważniejsze nagrody w branży – wystarczy wspomnieć o body horrorze „Substancja” z Demi Moore i Margaret Qualley, zaliczanego dziś do grona jednego z najlepszych filmów mijającego roku – jednak dość nieoczekiwanie nowym domem dla oryginalnych dreszczowców stała się platforma Disney+, w której ofercie znajdziemy wiele uznanych horrorów stworzonych pod banerem Searchlight Pictures, czyli oddziału 20th Century Studios zajmującego się kinem artystycznym. Takie przyprawiające o ciarki thrillery jak „Menu”, czy „Wstrzymaj oddech” hipnotyzowały świeżą fabułą, budowały napięcie i angażowały emocjonalnie widza sięgając do osobistych traum, czy głęboko zakorzenionych lęków głównych bohaterów. Z tej listy wyraźnie wyróżniał się obraz „Barbarzyńcy”, jeden z najbardziej błyskotliwych filmów z dreszczykiem 2022 roku, który mimo upływu czasu rok temu znalazł się na 4. miejscu TOP10 najchętniej oglądanych produkcji Netflixa – debiut reżyserski Zacha Creggera mimo pozornie prostej fabuły oferował telemaniakom dużą dawkę suspensu i klimatyczną rozrywkę na zaskakująco wysokim poziomie dzięki zaskakującemu twistowi, prowadząc narrację w taki sposób, by od początku do końca zaskakiwać widza. Amerykański filmowiec udowodnił światu, że ma mnóstwo pomysłów na to, jak ciekawie eksplorować gatunek nowożytnego horroru i nie trzeba było długo czekać na jego kolejną propozycję – zrealizowany niskim kosztem i przy znikomej promocji „Towarzysz” wszedł na ekrany kin na dwa tygodnie przez Walentynkami nie bez powodu: sprytnie wykorzystując elementy filmowego romansu przemycał społeczny komentarz na współczesne ludzkie relacje i zyskującą coraz większą popularność technologię AI, która zamiast rozwiązywać problemy zdaje się generować coraz to nowsze, stając się realnym zagrożeniem dla ich twórców…
„Towarzysz” zaczyna się całkiem nietypowo jak na tego typu kino, od razu zdradzając widzom co ich czeka w dalszej części seansu – w romantycznym intro ukazującym spontaniczne spotkanie przyszłych kochanków, Iris całkiem spokojnie informuje nas, że ta historia nie ma szczęśliwego zakończenia i w jaki sposób zakończy żywot swojego partnera, pozostawiając nas w słodkiej niewiedzy odnośnie konkretnych powodów swojej makabrycznej decyzji. Oryginalne wprowadzenie ma za zadanie już na wstępie wzbudzić w nas poczucie niepewności i zagrożenia – szczególnie, że akcja przenosi nas do niemal idyllicznej wizualnie leśnej rzeczywistości, potrafiącej szybko uśpić czujność obserwatorów. Do odciętej od świata luksusowej posiadłości położonej nad malowniczym jeziorem przybywa Iris w towarzystwie Josha, by razem z jego przyjaciółmi spędzić weekend na łonie natury. Główna bohaterka czuje się jednak onieśmielona nowym miejscem, a alienację pogłębia nieuzasadnioną niechęć innej żeńskiej uczestniczki, Kat – prywatnie kochanki Sergieja i gospodarza imprezy. Sielanka kończy się już następnego dnia, gdy Rosjanin próbuje dobrać się do Iris, a ta w obronie własnej atakuje go nożem powodując śmierć. Gdy ku przerażeniu nowych znajomych cała we krwi wraca do domu, Josh by na spokojnie przeanalizować sytuację i ustalić plan działania decyduje się na… włączenie stanu uśpienia Iris, odsłaniając pierwszy z wielu fabularnych twistów: jego partnerka to w rzeczywistości robot, służący do celów towarzyskich, a wszelkie parametry charakteru, osobowości, a nawet wyglądu zewnętrznego można zmieniać za pomocą aplikacji zainstalowanej na telefonie. Czyn Iris był w rzeczywistości zaplanowanym działaniem, a w miarę rozwoju akcji poznajmy prawdziwe intencje i relacje wszystkich uczestników planu, który wymknął się spod kontroli i zaczął żyć własnym życiem.

Wątek nawiązywania romantycznych relacji ze sztuczną inteligencją wydaje się od pewnego czasu inspirować Hollywood zdecydowanie silniej wraz z coraz prężniej rozwijającą się nową technologią, a na przestrzeni lat niezliczeni twórcy zgłębiali ten temat na rożne sposoby proponując swoje własne i unikatowe spojrzenie na świeży wówczas problem społeczny związany z trudnościami nawiązywania kontaktów w prawdziwym życiu: w 2013 roku Spike Jonze przedstawił nagrodzony Oscarem za scenariusz dramat „Ona” z genialną rolą Joaquina Phoenixa stawiając pytania o granice człowieczeństwa i romantycznej miłości w filozoficznej opowieści o wirtualnej relacji z programem komputerowym o głosie Scarlett Johansson, zastanawiając się, czy maszyna może czuć i kochać podobnie jak istota ludzka. Podobną kwestię poruszył także Alex Garland zaledwie dwa lata później w swoim futurystycznym thrillerze „Ex Machina” skupiając się na budowaniu tożsamości mechanicznej bohaterki subtelnie odegranej przez szwedzką aktorkę Alicię Vikander – humanoidalny robot o nazwie Ava był częścią eksperymentu, mającego za zadanie sprawdzić, czy sztuczna inteligencja może posiadać świadomość, uczucia i wolną wolę, co zaprowadziło filmowych naukowców do zaskakujących wyników i nieoczekiwanych rezultatów. Film analizując tematykę związku pomiędzy człowiekiem, a maszyną, zwracał także uwagę na zagadnienia dotyczące moralności i manipulacji oraz sprawowania kontroli. I chociaż od tego czasu w prawdziwym świecie wiele się zmieniło (algorytmy mieszają w naszych codziennych wyborach, a media społecznościowe na dobre zadomowiły się w naszej świadomości), to tegoroczna propozycja pt. „Towarzysz” bezbłędnie wpisuje się w ramy gatunku science-fiction, będąc odpowiednim tłem do rozważań na temat kierunku rozwoju ludzkości i przyglądając się z bliskiej odległości niebezpieczeństwom z jakimi wiąże się progresywny postęp technologiczny.
Droga „Towarzysza” na wielki ekran rozpoczęła się prostego, popandemicznego ćwiczenia polegającego na stworzeniu krótkiej historii, która stanowiłaby źródło inspiracji dla przyszłych przedsięwzięć Drew Hancocka w podobnej stylistyce – z tego pomysłu wyewoluował cały scenariusz, który zrobił wielkie wrażenie na producencie J.D. Liftshitzu do tego stopnia, że od razu zaniósł papierową wersję swojemu biznesowemu partnerowi Raphaelowi Margulesowi, którzy następnie przedstawili ideę studiu New Line. I chociaż pierwotnie za kamerą filmu miał stanąć sam Zach Cregger, to twórca „Barbarzyńców” zdecydował się finalnie oddać reżyserski stołek debiutantowi na tym stanowisku Drew Hancockowi widząc jego pasję i ogromne zaangażowanie, a sam ograniczyć się do roli producenta projektu. Scenarzysta powodowany niepewnością i brakiem wiary w swoje siły nie zgodził się jednak od razu na przejęcie dowodzenia, na szczęście to ryzyko opłaciło się z nawiązką – dzięki skromnemu budżetowi opiewającemu na kwotę zaledwie dziesięciu milionów dolarów film zwrócił mały profit i zebrał świetne recenzje zarówno od recenzentów (94% „świeżych” opinii w serwisie Rotten Tomatoes), jak i zwykłych bywalców kin, którzy nietypowo postanowili uczcić tegoroczne Walentynki i pozostać na kinowej sali mimo celowego spojleru w pierwszych chwilach seansu, burzącego aurę generycznego rom-comu. Drew Hancock podjął wszystkie zakochane pary filmowym koktajlem Mołotowa proponując podszytą czarnym humorem zabawę konwencjami oraz utartymi schematami, które się płynnie przenikają. Jednak „Towarzysz” to nie tylko kawałek sprawnie napisanego i zrealizowanego kina popcornowego, gdyż niesie ważne i aktualne przesłanie: opierając fabułę na podstawowych ludzkich instynktach strachu, w tym przed samotnością twórca ukazuje tragiczne konsekwencje zabawy w Boga, obnażając ciemną stronę ludzkiej natury, która w każdym z nas drzemie.

Niekwestionowaną gwiazdą filmu jest wcielająca się w androida elektryzująca Sophie Thatcher, która zachwyca jako Iris – młoda amerykańska aktorka zyskała rozgłos dzięki produkcji Showtime „Yellowjackets” w której zagrała zbuntowaną nastolatkę walczącą o przetrwanie po katastrofie samolotu, szybko stając się jedną z najbardziej wyrazistych postaci w obsadzie. Serial łączący elementy horroru, thrillera i psychologicznego dramatu wymagał od niej intensywnego, emocjonalnego zaangażowania, a Sophie przyznała później, że miała trudności z oddzieleniem roli od własnej osobowości. Najnowsza twarz Hollywoodu unika jednak blasku fleszy i wybiera propozycje filmowe, które wymagają psychicznej głębi – to właśnie jej kolejne wybory ugruntowały pozycję Thatcher w niezależnym kinie: zagrała m.in. córkę prześladowanej rodziny w ekranizacji książki Stephena Kinga „Boogeyman”, a następnie dołączyła do obsady „MaXXXine” w krwawym finale kultowej trylogii od studia A24. Całkiem niedawno mogliśmy podziwiać nową „scream queen” w thrillerze „Heretic”, który odniósł ogromny sukces zarówno kasowy, jak i artystyczny z nominowanym do Złotego Globu za swoją mroczną kreację Hugh Grantem, obok którego świeciła najjaśniej – i chociaż jak sama wyznaje boi się zaszufladkowania jako aktorka horrorów, to stara się by każda jej kolejna ekranowa inkarnacja w filmach z dreszczykiem nie przypominała postaci, które wcześniej grała. Nie inaczej ma się sprawa z „Towarzyszem”, gdzie Sophie odgrywa dwie wersje bohaterki: uroczą i nieśmiałą Iris, zapatrzoną w swojego partnera Josha oraz robota walczącego o przetrwanie, napędzanego chęcią osobistej zemsty. Dzięki licznym zbliżeniom możemy przyjrzeć się ekspresyjnej mimice Thatcher, a jej przeszywający wzrok i tiki nerwowe twarzy składają się na wiarygodny portret Iris, której kibicujemy do samego końca. Nic dziwnego, że aż dwadzieścia sześć procent widzów odwiedzających kina na przełomie stycznia i lutego wybrało „Towarzysza” ze względu na amerykańską aktorkę w obsadzie.
Muzykę oryginalną stworzył Hrishikesh Hirway, bliski znajomy Drew Hancocka i fan jego twórczości – mimo, iż amerykański wokalista i kompozytor o hinduskich korzeniach nie miał dotąd zbyt bogatego doświadczenia na filmowym polu (największym osiągnięciem pozostaje serialowy komediodramat Netflixa „Everything Sucks!” z 2018 roku), to od razu został zaangażowany do nowego projektu przyjaciela z prostego powodu: Hancock chciał, by jego współpraca z autorem soundtracku przebiegała bez problemów w celu swobodnej wymiany pomysłów i idei. W 2023 roku praca na planie została jednak przerwana z uwagi na strajki aktorów, co pozwoliło Hirwayowi dopracować dźwiękowo sfilmowane do tej pory sekwencje – jako pierwszy powstał główny temat „Iris’s Theme” wykorzystujący zniekształcony głos Hrishikesha, który we wstępnym zamierzeniu miał zostać zastąpiony wersją potencjalnej piosenkarki. Hancock szybko uświadomił kolegę, że Sophie Thatcher spełnia się również jako wokalistka, a jej hipnotyczny wokal można w końcu usłyszeć także w obrazie „Heretic” w przejmującym coverze „Knockin’ On Heaven’s Door” Boba Dylana. Klimatyczny dwuminutowy motyw przewodni oparty na zmysłowym nuceniu doskonale oddaje nie tylko złożoność charakteru tytułowej postaci, ale i stara się uchwycić retro wydźwięk lat 60. ubiegłego wieku, niejednokrotnie podkreślony poprzez wizualną estetykę, w tym garderobę Iris. Podobną drogą podąża wybór piosenek – od pojawiającego się we wprowadzeniu „Gimme Some More” Labi Siffre, przez taneczną sekwencję w takt „Boy” grupy Book of Love, aż po kończący szlagier „Emotion” w wykonaniu Samanthy Sang i The Bee Gees, który stanowi nie tylko klimatyczny muzycznie epilog, ale i tekstowo nawiązuje do tematu filmu pozostawiając nas z dwuznaczną odpowiedzią na pytanie, czy sztuczna inteligencja może posiadać prawdziwe ludzkie emocje.

WYDANIE BLU-RAY
Obraz na błękitnym dysku został zapisany w formacie 2.39:1, co oznacza, że jego szerokoekranowy aspekt zostanie wyświetlony z czarnymi paskami u góry i dołu ekranu – transfer od studia Warner Bros. cechuje wysoka szczegółowość detali widocznych na ciekawie zagospodarowanych kadrach przy licznych zbliżeniach m.in. kostiumów aktorów, nierzadko uwypuklając ich niedoskonałości urody. Oko przyciągają także zdrowe, naturalne odcienie środowiska głównie otaczającej natury, gdyż wiele scen rozgrywa się właśnie w plenerze. Ciekawie kontrastuje z nimi sekwencja otwierająca film, w której barwy są dosyć mocno nasycone, zapewne stanowiąca nawiązanie do kolorowych i utrzymanych w ciepłych tonach komedii romantycznych. Oryginalna ścieżka dźwiękowa została zapisana w formacie Dolby Atmos, natomiast polskiego lektora otrzymujemy standardowo jako Dolby Digital 5.1. Obie ścieżki wykorzystują dynamiczny mix, by skutecznie cieszyć uszy kinomaniaków, jednak wszelkie niuanse dźwiękowe wyłapiemy łatwiej przy oryginalnym dubbingu: zarówno w pierwszych chwilach seansu wraz z pojawiającym się w tle „Iris’s Theme”, jak i w dalszej części projekcji gdzie oryginalny score Hrishikesha Hirwaya zawierający futurystyczne elementy dźwiękowe stara się współgrać z odgłosami flory i fauny odpowiadającej za bardziej organiczny muzyczny pejzaż.
Na wydaniu Blu-ray oprócz filmu znajdziemy też zestaw materiałów dodatkowych, które choć trwają skromne piętnaście minut, to odkrywają nieco sekretów o tworzeniu thrillera sci-fi. Pierwszym bonusem jest „Towarzysz: Czuję, więc jestem” (5:43), czyli mini making of w pigułce, który w kilku słowach stara się dotykać wielu różnych tematów, jak fabuła, czy bohaterowie przeplatając wywiady z aktorami z surowymi filmikami z planu. „Towarzysz: Kocham, Eli” (4:26) koncentruje się z kolei na relacji człowieka z robotami, porównując dwie ekranowe pary: Eli i Patricka oraz Iris i Josha. Na sam koniec obejrzymy „Horror AI” (5:09), w którym dowiemy się więcej o wykorzystanych praktycznych efektach specjalnych i CGI. Statyczne menu główne dostępne jest w oryginalnej wersji językowej.
PODSUMOWANIE
Styczeń w świecie filmowym zwykle uważany jest za okres, w którym wielkie studia wypuszczają produkcje, które w ich ocenie mogą mieć mniejszy potencjał komercyjny i nie zapisać się wystarczająco w świadomości kinowej publiczności – nieprzypadkowo na początku roku następuje wysyp thrillerów wszelkiej maści, zarówno arthousowych projektów, jak i wyczekiwanych remake’ów klasycznych horrorów. Pierwszy miesiąc 2025 roku obfitował w kilka tytułów, z którymi wiązano większe nadzieje – na początek był „Wolf Man”, czyli pozostałość po tzw. Dark Universe, jednak w ciągu niespełna trzech tygodni zdołał zarobić tylko dwadzieścia milionów dolarów; następnie pojawił się film akcji „3000 metrów pod ziemią”, ale w jego sukcesie nie pomógł ani Mel Gibson za kamerą, ani Mark Wahlberg w głównej roli, a ukazujący innowacyjne podejście do nadprzyrodzonych opowieści „Presence” Stevena Soderberga nie doczekał się nawet polskiej premiery. Debiutujący na wielkim ekranie w ostatni dzień stycznia „Towarzysz” dość niespodziewanie okazał się filmową niespodzianką łamiąc klątwę ekranowych zawodów, mimo kampanii reklamowej zdradzającej główną tajemnicę – na szczęście pierwszy film w reżyserii Drew Hancocka posiada zdecydowanie więcej plot-twistów, które czekają na kinomaniaków podczas dziewięćdziesięciominutowego seansu podejmującego tematykę relacji damsko-męskich we współczesnym świecie. Wytwórnia, która dała nam kiedyś „Pamiętnik” swoją propozycję na tegoroczne Walentynki rozpoczyna od ironicznego „meet cute”, by szybko przekształcić się w antyromans flirtując pomysłowo nie tylko z innymi gatunkami, ale i zdezorientowanym widzem. Budując wizję przekonującej rzeczywistości w której tradycyjne wartości odchodzą w zapomnienie film odsłania ciemne oblicze ludzkich decyzji w ponadczasowej opowieści o utracie autonomii i stopniowym odzyskiwaniu kontroli jednostki nad własnym życiem, prowokując do zastanowienia się nad własną niedaleką przyszłością.
Recenzja powstała dzięki współpracy z Galapagos – dystrybutorem filmu na Blu-ray.
Zdj. Galapagos