Zaczyna się od niewinnej bójki w parku, a kończy rzezią w czterech ścianach mieszkania, a raczej w jego salonie. Obędzie się bez krwi. Jedynymi ofiarami stają się pewne konwenanse, wszelkie przemyślane zachowania, przybrane przez dwie pary maski „porządnych i dobrze wychowanych nowojorczyków” oraz cała ich równowaga psychiczna. W trakcie całego filmu nie ginie zatem nic poza pozorami.
Dwa ułożone, wykształcone i „porządne” nowojorskie małżeństwa. Pochodzą z różnych klas społecznych, a ich spotkanie jest wynikiem bójki ich dzieci. Teraz rodzice kurtuazyjnie chcą wyjaśnić zaistniałą sytuacje, co dla obu par jest wyraźnie krępujące i niezręczne. Starają się rozsądnie i metodycznie znaleźć z niej wyjście, jednak od początku nie są wobec siebie do końca szczerzy, przez co całe spotkanie początkowo pełne jest hamowanych emocji, niedopowiedzianych pytań, wątpliwości, sztucznej uprzejmości, które przeradzają się szybko we wzajemne pretensje i ostre zarzuty. Obie pary od udawanej i wymuszonej sytuacją grzeczności przechodzą stopniowo do coraz mniej skrywanych złośliwości i otwartego konfliktu, o bardzo zmiennych stronach i sojuszach. Jak się okaże, w chaotycznej sytuacji konfliktowej cztery postacie dają dość dużo możliwości krzyżowania i łączenia w różne konfiguracje swoich prywatnych problemów i żalów. Na jeden film wystarczy. Nieco ponad godzina czasu wystarcza w zupełności do wyprania w salonie wszystkich brudów, dotąd skrzętnie skrywanych pod eleganckim i drogim płaszczem, za poważną i odpowiedzialną pracą, działalnością społeczną, czy rzadkimi albumami ze sztuką. Pod tym wszystkim kryje się tylko małostkowość, krętactwo, niespełnione aspiracje życiowe i zakamuflowana pogarda: dla tej drugiej pary, ale też swoich partnerów.
Komedia „małżeńsko – salonowa” o dość gorzkim posmaku. Wszystkie żenujące fakty, problemy małżeńskie, zawodowe i życiowe wyciągane są światło dzienne w salonie „porządnego, amerykańskiego domu” zanieczyszczając jego dotychczasowy, wzorowy obraz. Dzięki temu, że cała akcja rozgrywa się praktycznie w jednym miejscu, możemy się skupić na tym co najważniejsze: dialogach, postaciach i zmieniających się między nimi w szybkim tempie relacjach. Wszystko bardzo skondensowane na tak ograniczonej powierzchni i w kręgu postaci, że może zakończyć się tylko „małą rzezią”. Nawet bez krwi – w krytycznym momencie poleje się tylko woda z wazonu.
Specyficzny komizm „Rzezi” tkwi w szczegółach: ciętych dialogach, inteligentnym, ironicznym języku postaci, czasem dość absurdalnych scenach, i świetnie zagranych postaciach (w sumie to po prostu świetnych aktorach). Nic tylko śmiać się i gorzko płakać jednocześnie.