Trolle są to drapieżne ssaki
o średniej długości życia około tysiąca lat; w związku
z nieefektywnym metabolizmem witaminy D reagują na
promieniowanie UVB szybko postępującym zwapnieniem lub eksplozją
gazów żołądkowych; wykazują niewyjaśnioną naturalną agresję
wobec chrześcijan. Taką m.in. przydatną wiedzę można wynieść
z seansu „Łowcy Trolli”, filmu dokumentalnego, który
właśnie trafił do polskich kin.
Oczywiście dokumentalność tego filmu
wyczerpuje się w sferze metod realizacji - „Łowca” jest
kolejnym fałszywym dokumentem, tzw. mockumentary, i prawdziwe
są w nim w najlepszym wypadku ujęcia plenerów. Twórcy
zresztą bardzo się starają zachowywać pozory – napisy
informujące o badaniach przeprowadzonych w celu ustalenia
autentyczności materiału, prośba do widzów o zgłaszanie się
na policję z informacjami, przemówienie premiera... I dobrze,
bo ta konwencja doskonale się sprawdza w przypadku uderzająco
fantastycznych historii umieszczonych we współczesnych warunkach.
Porównania z „Rokiem Diabła” Zelenki nasuwają się same.
A skoro już porównujemy, to
trzeba nadmienić, że oba filmy są do siebie bardzo podobne pod
względem formalnym, ale treściowo to dwa bieguny. Overdal nie stara
się wydobyć ze swojego materiału ukrytej głębi, nie zadaje
żadnych Ważnych Pytań, nawet niespecjalnie stara się prowokować
czy zacierać granice. On się po prostu doskonale bawi jeżdżąc po
Norwegii i filmując nieistniejące bajkowe stwory; zresztą
cała ekipa musiała mieć podczas realizacji niezły ubaw, co po
prostu widać na ich twarzach, a scena, w której po raz
pierwszy pada słowo „troll” jest po prostu majstersztykiem
suspensu, zgrywy i technicznej perfekcji zarazem. Raz jeszcze
sprawdza się zasada: im lepiej się bawisz pracując, tym lepsze
efekty przynosi praca.
Oczywiście to wyluzowanie nie musi
zawsze wychodzić filmowi na dobre i wydaje się, że to właśnie
ono jest winne obniżonej wiarygodności końcowej, nieco bardziej
dramatycznej części filmu. Dlatego daję 5 a nie 6. Ale i tak
Trolle biją na głowę wszystkie części „Paranormal Activity”,
właśnie dzięki temu puszczaniu oka do widza. A przestraszyć
też potrafią.
To w zasadzie wszystko co mogę
napisać o tym filmie bez zdradzania smaczków uprzyjemniających
jego odkrywanie i bez popadania w bałwochwalstwo. Poza
kilkoma drobnymi potknięciami w scenariuszu jest to absolutna
perełka i wszyscy, których nie odstrasza niecodzienna
konwencja trzęsącej się kamery i aktorów udających
reporterów, powinni jak najszybciej się z nią zapoznać. Raz
jeszcze niskobudżetowy film dla lokalnej widowni zawstydził
konkurencyjne superprodukcje. Brawo Norwegia.