Intouchables
2011 | Francja | Komedia, Dramat | 112 min
Paralelną sytuację można zaobserwować we Francji. Radykalne postawy, niezadowolenie z prowadzonej polityki wewnętrznej jak i zagranicznej, nabierający mocy nacjonalizm. Francja podobnie jak większość europejskich krajów jest zagubiona. Jest niezadowolona z zastanej sytuacji, ale nie ma pomysłu jak ją zmienić. Na szczęście jest kino.
Kino francuskie jest specyficzne, nie ma w sobie ducha masowości i komercji. Dlatego bardzo rzadko święci triumfy za granicami kraju. Jednakże w roku 2011 „Artysta” Michela Hazanaviciusa zgarnął prawie wszystkie nagrody filmowe. Na ironię zakrawa fakt, że Francuzi nie pokochali tego filmu równie mocno jak obcokrajowcy. „Artysta” jest filmem genialnym, ale stricte amerykańskim. Jest hołdem dla hollywoodzkiej wizji kina. Nic więc dziwnego, że Francuzi z bojkotowali „Artystę” i podążyli do kina za „Nietykalnymi”.
„Nietykalni” to kinowy fenomen. We Francji bił on rekordy frekwencyjne, a krytyka filmowa nie szczędziła pochwał. Ten zachwyt podobnie do kryzysu ekonomicznego rozprzestrzenił się na pozostałe kraje Europy. I jak się okazało, w tym przypadku Polska nie została zieloną wyspą i także oszalała na punkcie obrazu dwójki początkujących filmowców.
Tę historię napisało życie. Bo tylko życie potrafi pisać historie, które przeplatają w sobie tak pięknie nadzieje i rozczarowanie, radość i smutek, miłość i pustkę, łzy szczęścia i łzy samotności. „Nietykalni” to historia dwóch mężczyzn. Obydwaj są uwięzieni. Milioner Philippe (François Cluzet) jest całkowicie sparaliżowany. To ciało stało się jego więzieniem. Czarnoskóry Driss (Omar Sy) jest zniewolony przez swoje pochodzenie i status społeczny. Ich spotkanie stanie się dla nich wyzwoleniem.
François Cluzet i Omar Sy tworzą brawurowy duet. Cluzet perfekcyjnie wyłącznie mimiką oddaje emocje swojego bohatera. A drzemią w nim ukrywane latami pokłady różnorakich emocji. Jego minimalistyczna kreacja dotyka do głębi. Ale tak niekwestionowaną gwiazdą „Nietykalnych” jest nagrodzony Cezarem Omar Sy. Genialny. Żywiołowy. Poruszający. Ani przez chwilę na ekranie nie ma aktora grającego postać Drissa. Sy jest Drissem. Gra całym sobą. Mimiką, gestem, głosem. Driss w jego interpretacji choć dotknięty mocno przez los, ma w sobie niesamowity optymizm, wiarę i nadzieję, którymi obdarza nie tylko swego przyjaciela, ale i widzów. Co najlepiej widać w scenie tańca do przeboju zespołu Earth Wind and Fire, gdzie radości życia zazdrościć może mu każdy. To, co zachwyca również w konstrukcji jego postaci, to fakt, że Driss jest prostym człowiekiem. W związku z tym prosto wyraża swe uczucia, potrzeby i marzenia. W świecie konwenansów może wygląda to na nietakt i brak manier, ale przyglądając się bliżej to piękny dar. Drissa nie obchodzi poprawność polityczna. Tutaj nie ma miejsca na tabu. Jego szczerość to najmocniejszy punkt humoru w „Nietykalnych”. Humoru ostrego jak brzytwa. Driss obśmiewa sztukę klasyczną, jak i współczesną. Dostaje się francuskim elitom, Hitlerowi, a także kalectwu Philippe’a. I chyba także z tego odważnego podejścia do tematów zakazanych konserwatywna Ameryka przyjęła film chłodno.
To wszystko zostaje okraszone piękną, nastrojową muzyką Ludovica Einaudia. Jego kompozycje mają w sobie niepokój, ale i nadzieję, które doskonale harmonizują się z przekazem filmu. Zderzenie jej z żywiołowymi przebojami „Boogie Wonderland” czy „September” podkreśla filmowy przekaz, iż coś co na początku wydaję się do siebie nie pasować, może stworzyć wspaniałą całość.