Miniatura plakatu filmu Holy Motors

Holy Motors

2012 | Francja, Niemcy | Dramat, Fantasy, Sci-fi | 115 min

Twardy orzech do zgryzienia...

Dominik Siwek | 04-06-2013
Wielu podejmowało się analizy filmu Leosa Caraxa – „Holy Motors” i wszystkie teksty na ten temat są w praktyce tylko subiektywnymi pomysłami na rozwiązanie odwiecznego problemu: „Co autor miał na myśli?”. Zagadka to nie mała...

Ta francusko-niemiecka produkcja z 2012 roku jest filmem dziwnym. Ten fakt należy zaznaczyć na samym początku, aby nie było wątpliwości, co do jego odbioru.
Głównym bohaterem jest Pan Oskar. Nie mamy pojęcia kim jest i czym się zajmuje, ale to nic... To nie istotne.
Przez pierwsze pół godziny kompletnie nie wiadomo o co chodzi. Wraz z rozwojem akcji i upływającym czasem wcale nie jest lepiej. Zdumiewające, ale w ogóle nie przeszkadza to w śledzeniu kolejnych scen. Postacie mówią mało - żaden zarzut, wręcz przeciwnie, bo można poczuć klimat surrealistycznego świata (dźwięk przeszywającej ciszy jakby wyjęty z któregoś filmu Davida Lyncha).

Wracając do Oskara - jest to postać tajemnicza, o której powiedzieć można tylko tyle, że jest ciągle zajęty, zaabsorbowany pracą, bez czasu wolnego. Co robi? Przebiera się w białej limuzynie, która staje się jego garderobą i wciela się w innych ludzi, przywłaszczając sobie ich tożsamość. Po co? A no nie wiadomo.
Najpierw staje się bogatym bankierem, lecz zaraz potem ów wysoko postawiony człowiek (czyli przebrany za niego Oskar) przybiera formę żebraczki, biednej staruszki. Coś na zasadzie zestawienia przeciwieństw. Wkrótce potem Oskar ubiera obcisły strój z diodami i jak się okazuje - staje się modelem, użyczając swego ciała do tworzenia animacji komputerowej.

Nim widz zdąży przyzwyczaić się do któregoś z wcieleń głównego bohatera, mamy już jego kolejną „rolę”. Tym razem udaje (lub naprawdę się nim staje?) rudowłosego, brodatego karła, który lubi wędrować miejskimi kanałami. Zważając na brak ogólnego sensu fabularnego, a jednocześnie nie  zdradzając zbyt wielu szczegółów z akcji filmu, wspomnieć tu wystarczy o prowokacyjnej i obrazoburczej inscenizacji piety, której dopuszcza się odrażający swym wyglądem Oskar-karzeł oraz pewna modelka.

W około jednej czwartej czasu trwania filmu ma się ochotę choćby zerknąć do jakiejkolwiek recenzji czy opisu. Sęk w tym, żeby wytrzymać w nieświadomości i dalej śledzić  przebieg wydarzeń. A nuż film trochę znormalnieje?
Takie wrażenie można odnieść przy okazji następnego wcielenia Oskara. Jako ojciec, który odwozi córkę z imprezy do domu, wydaje się całkiem normalnym facetem. Dłuższy dialog pomiędzy postaciami i codzienne, zwyczajne problemy. Tu pojawia się nadzieja, że wszystko to, co działo się w „Holy Motors” przed tym, to tylko chora wizja Oskara-ojca. Nic bardziej mylnego, a przekonamy się o tym dość szybko. Scena ta kończy się bowiem bez rozwiązania i bez kontynuacji.
Pojawia się za to klip muzyczny, w którym udział bierze - a jakże by inaczej - sam Oskar, tym razem jako akordeonista. Totalny miszmasz, mix gatunków, filmowy kolaż, przeplatany tylko scenkami w garderobianej limuzynie.

Wreszcie fragment dość symboliczny, a mianowicie: Oskar, rzecz jasna w innej odsłonie, jako Alex, morduje swego sobowtóra, po czym upodabnia go jeszcze bardziej, przebierając go i charakteryzując na własny wzór. Nagle zwrot akcji. Leżący na ziemi i wykrwawiający się sobowtór, podejmuje się błyskawicznej zemsty i dźga nożem Alexa. Wtedy leżą już obaj, w identycznej pozie i z tym samym wyglądem. Właściwie nie wiadomo, który z nich to „nasz Oskar”.

Tu film miałby swój koniec, bowiem główny bohater umiera. Jednak ponownie doświadczamy zaskoczenia, ponieważ już w następnych ujęciach znowu pojawia się Oskar-Alex. Co ciekawe prawdziwe imię i nazwisko reżysera Leosa Caraxa to właśnie Alex Oscar Dupont. Ten fakt nieco zmienia postać rzeczy i nasuwa pewne wnioski co do wykorzystywania w scenariuszu wątków autobiograficznych.

Być może inspiracją do kolejnego segmentu dzieła, którą jest rola Oskara, jako umierającego na łożu starca, jest jakieś prywatne wspomnienie Caraxa? Może to on kiedyś czuwał przy konającym dziadku, babci lub cioci, tak jak filmowa siostrzenica przy swym starym, filmowym wuju? Nie powinno się sugerować interpretacji, ale trudno również wyzbyć się wrażenia i wykluczyć opcję, iż jest to film o zwizualizowanych wspomnieniach autora, zaczerpniętych z doświadczeń życiowych. Przyjmijmy takie hipotetyczne założenie... Zwłaszcza, że w kolejnym fragmencie pojawia się postać kobiety (granej przez Kylie Minogue), która najwidoczniej darzy Oskara jakimś uczuciem, z wzajemnością zresztą. Rola tej kobiety w filmie polega głównie na odśpiewaniu piosenki, która na chwilę przenosi nas w klimat musicalu oraz na akcie popełnienia samobójstwa. Może na ten moment już zbyt wiele zdradzonej fabuły, ale jest to niezwykle istotne w kontekście biograficznej analizy dzieła. Ta smutna scena jest najwidoczniej hołdem dla zmarłej partnerki Leosa Caraxa, która sama pozbawiła się życia w 2011 roku. To raczej nie może być przypadek.

Ostatnie wcielenie Oskara to postać mężczyzny strudzonego życiem, który po prostu wraca zmęczony po pracy do domu. Tam czeka na niego rodzina. Jest to niezwykła rodzina, bo w jej skład wchodzą małpy. Nic już w tym filmie nie zdziwi. Scena niesamowicie klimatyczna, a to za sprawą interesującego zabiegu „barwnego okna” i budującego atmosferę utworu w tle. Warto tego doświadczyć.
Po za tym w ogóle jak przystało na dzieło  nadrealne, pełno tu wszelkich udziwnień, efektów i pozornych symboli. Ciekawe kadry, światło i animacja komputerowa to dowód na dobre, techniczne rozwiązania filmowe. Ponadto nasuwają się skojarzenia: nie wiedzieć czemu, ale z kinem skandynawskim oraz - co akurat uzasadnione - z dziełami Davida Lyncha.

Podsumowując - czy całkowicie błędnym i mijającym się z prawdopodobieństwem założeniem, byłaby teza, że film „Holy Motors” to zobrazowanie pociętych i nieuporządkowanych logiczną chronologią wspomnień twórcy? Przecież właśnie tylko w taki sposób jesteśmy w stanie przywoływać przeszłość i okoliczności pewnych retrospekcji: konkretne szczegóły, akcje i reakcje, nieuchwytne doznania, nastroje. Reszta to dopowiedzenia, czyli coś dla samego „gestu”.
Tytułowe „święte silniki” mogą więc oznaczać ludzką skłonność do nadaktywnego trybu życia, funkcjonowania w ciągłym pędzie. Stąd też motyw limuzyny, podróży od rana do nocy i spotkań - jedno po drugim. Wówczas przeszłość staje się tylko poszatkowaną mapą wspomnień, do których powracać możemy wybiórczo, bez szerszego kontekstu. Interesuje nas konkret, a reszta to coś stworzonego dla samego „gestu”, aby wypełnić luki.
          
Oczywiście trzeba mieć na uwadze to, że powyższe domysły to tylko bardzo subiektywna interpretacja, może nawet powstała pod natchnieniem chwili. Każdy świadomy widz powinien mieć własną receptę na odbiór filmów tego typu.
Reżyseria
Dystrybutor
Stowarzyszenie Nowe Horyzonty
Premiera
23-05-2012 (Festiwal Filmowy w Cannes)
11-01-2013 (Polska)
04-07-2012 (Świat)
4,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

abc
Mariusz Kłos
vaultdweller
Radosław Sztaba
adanos121