Battle of the Year
2013 | USA | Muzyczny | 110 min
Twórca filmu dokumentalnego „Planet B-Boy” postanowił znowu zajęć się tematem tańca. Tym razem Benson Lee skupił się na pokazaniu czegoś spektakularnego, adresowanego do większego grona odbiorców. Tak powstał film „Bitwa roku”, który od piątku gości na ekranach polskich kin.
Zbliża się prestiżowe wydarzenie dla grup tanecznych z całego świata, które ćwiczą breakdance – Bitwa Roku. Drużyna z USA zawsze znajduje się na samym końcu, jednak w tym sezonie sponsor postanawia to zmienić. Zatrudnia człowieka, który kiedyś tańczył muzykę ulicy. Jego zadaniem jest skompletowanie dream team i wygranie nadchodzących zawodów. Czy w tak krótkim czasie uda się stworzyć grupę silnych i pewnych siebie osób?
„Bitwa roku” nie jest najlepszym filmem o tańcu, z jakim
przyszło mi się zapoznać. O wiele lepsze okazały się trzy „Step up” oraz „Streatdance
2”. To jednak nie oznacza, że najnowsze dzieło Bensona Lee jest złe, po prostu
nie zadziwia niczym nowym. Na ten film idzie się po to, by podziwiać układy
taneczne. I ta warstwa nie została potraktowana po macoszemu. Dobre układy,
ciekawe bitwy. Pod tym względem film zasługuje na wysoką ocenę.
Również warstwa muzyczna trzyma poziom. Silne, rytmiczne
bity, które porywają do tańca nawet na sali kinowej. Melodie szybko wpadają w
ucho i zostają w głowie. Ścieżka dźwiękowa jest dobra, może nie rewelacyjna,
gdyż daleko jej do kawałków ze „Streetdance 2”, ale ma swój klimat i bywa
oryginalna.
Tym, co przyprawia o dreszcze jest… obecność w filmie Chrisa
Browna. Wszystko rozumiem, ale nie popieram obsadzania w jednej z głównych ról
osoby, która nie zna się na graniu. Może taniec jej wychodzi, choć nie powala
na kolana, jednak sama obecność może denerwować. Są osoby, które irytują samym swoim wyglądem i
niestety ten piosenkarz zalicza się właśnie do tej kategorii. Zresztą ogólnie
poziom gry aktorskiej jest w filmie bardzo niski. Sytuacji nie ratuje nawet
obsadzenie w roli protagonisty Josha Hollowaya.
„Bitwa roku” to przyzwoita produkcja o tańcu, która nie
wybija się jednak spośród innych jej podobnych. Obecnie potrzeba naprawdę
czegoś oryginalnego i nowatorskiego, by zachwycić się filmem opowiadającym o tańcu.
A tutaj jednak zabrakło jakiegoś charakterystycznego momentu. Pomysł na
produkcję również nie jest zbytnio nowatorski.
Fani filmów o tańcu powinni zaznajomić się z dziełem Lee, ale niech nie spodziewają się fajerwerków. „Bitwa roku” gwarantuje fajne układy i muzykę, ale nie grę i fabułę. Wprawdzie nie okazuje się do bólu przewidywalna, ale wtórna w swojej pomysłowości już tak.