Miniatura plakatu filmu Steve Jobs: One Last Thing

Steve Jobs: One Last Thing

2011 | USA | Dokumentalny | 60 min

Jabłka Steve'a Jobsa

izabela_joanna | 10-06-2013
Każdy od czegoś zaczynał. Chciałoby się powiedzieć, że Steve Jobs zaczął od jabłek, LSD i buddyzmu zen, a potem pojawiła się firma Apple i spadł na niego wieczysty triumf. Ale to mocno uproszczona wersja. W rzeczywistości Steve Jobs zaczynał od „dłubania w elektronice” razem z kolegami, czego efektem był zestaw do fałszowania kodów telefonicznych. Hipisowska komuna i reszta przyszły później.

Film dokumentujący tę historię nosi tytuł „Steve Jobs – One Last Thing” (w telewizji amerykańskiej), zamiennie ze „Steve Jobs – iChanged the World” (w telewizji brytyjskiej). Oglądając film w wersji brytyjskiej, w pierwszej chwili uznałam tytuł za hiperbolizację – wprawdzie powtarzalną i powszechną, ale wciąż zbędną. Jednak po pewnym czasie zobaczyłam w tym drugie dno. Kariera Steve’a Jobsa była fenomenalnym zjawiskiem nie tylko z powodu sukcesu jaki osiągnął, ale pobudek z jakich działał. Zanim użył słowa „komputer”, zapowiedział, że „chce zmieniać świat”. Nawet jeśli jego działalność nie była aż tak doniosła, Steve Jobs potrafił stworzyć takie wrażenie. Był absolutnym mistrzem stwarzania wrażeń – i to także pokazuje nam film.

Dokument ogląda się świetnie. Przede wszystkim dlatego, że wszyscy lubimy takich bohaterów – nietuzinkowych, charyzmatycznych, odważnych, zabawnych, osiągających sukces. Ale cały urok Steve’a mógłby się rozmyć w niewłaściwie poprowadzonym widowisku – film jest jednak rewelacyjnie wyważony. Stosunek rzetelnych wywiadów, do anegdot i wstawek zdjęciowych jest na tyle odpowiedni, że unika się jakichkolwiek dłużyzn. Oprócz tego zauważyłam dobrą proporcję między scenami poruszającymi i zabawnymi. Nie wiem, czy Steve Jobs pośmiertnie maczał w tym palce, ale doświadczałam takich uczuć, jakie w danym momencie zakładała struktura filmu. To przemawia na korzyść dokumentu – podobno nie ma nic gorszego niż widz śmiejący się w nieodpowiednim momencie.

Początkowo obawiałam się, że legenda Steve’a Jobsa zostanie podana lekko, łatwo i przyjemnie, a co za tym idzie - najbardziej wnikliwy widz-intelektualista da się porwać wrażeniu, że każdy może zostać wizjonerem (wystarczy jeść jabłka i nosić długie włosy). Twórcom najwyraźniej jednak zależało, aby oprócz ukazania niebanalnej osobowości, wiernie oddać realia w jakich się kształtowała. Biografia Jobsa nie została oczywiście ukazana wyczerpująco, ale trudno tego oczekiwać od filmu trwającego niespełna godzinę. W zamian dowiemy się czegoś o źródłach firmy Apple, o ówczesnym stanie komputeryzacji, o barierach, jakie musiał pokonać Jobs na drodze tworzenia swojej marki. Między innymi dlatego oceniam ten film wysoko w porównaniu do innych poświęconych Jobsowi – „One Last Thing”/„iChanged the World” rysuje nam panoramę czasów, które dla wielu z nas pozostają abstrakcyjne, chociaż stanowią źródło dzisiejszego sposobu komunikacji, sposobu życia.

„Kiedy człowiek zda sobie sprawę, że ograniczenia narzucają mu ludzie głupsi od niego, zyskuje wolność. Można zmienić życie i na nie wpłynąć (…)” – mówi do nas młody Steve Jobs z materiału archiwalnego na początku filmu. Podejrzewam, że to zdanie zapada w pamięć większości widzów. I bardzo dobrze – nie ma w nim przecież ani nachalnego dydaktyzmu, ani hurraoptymistycznego „zrywu niepodległości”. To taka zwykła rzecz, którą powiedział niezwykły gość.
5,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
Radosław Sztaba