„Violette” Martina Provosta to fascynujący film o fascynującej postaci.
Jest to zdecydowanie kino kobiece, ale widziane męskim okiem. Osobiście
jednak uważam, że film jest zdecydowanie za długi - trwa 2 godz. i 10
min. - i choć piękny, nie zaszkodziłoby mu przycięcie.
Na pewno
ogromny nacisk w filmie „Violette” położony został na stronę wizualną.
Wszystko dopracowane jest do ostatniego szczegółu - oglądanie tego filmu
to wręcz zmysłowe przeżycie. Barwna scenografia i kostiumy dopełnione
znakomitymi zdjęciami Yves'a Cape, nawet dźwięk - jak wyeksponowanie
szelestu przewracanych kartek książki. To wszystko sprawia, że
rzeczywistość filmowa wręcz się materializuje na naszych oczach.
Natomiast mam zastrzeżenia do samej treści.
Film jest bardzo
dobrze dynamicznie zmontowany i choć w samej historii niewiele się
dzieje to ekspresja eksponowania zwykłych czynności czyni ten film
bardzo pasjonującym. Bo i sama bohaterka Violette Leduc znakomicie
zagrana przez Emmanuelle Devoc to kobieta pełna życiowej pasji, a
jednocześnie przez życie odtrącona. Jest postacią niewygodną, jest
krzykiem, którego nie można zdławić, jest odszczepieńcem, którego nie
można zrozumieć, a jednak jej sposób życia także może wydać owoce.
Poprzez wewnętrzny ból wydobywa z siebie słowa, które stają się dla niej
odtrutką i przynoszą realne zmiany w prawdziwym życiu. Przechodząc
przez własne niezrozumienie zaczyna w niewyjaśniony sposób rozumieć.
Rozpaczliwie pragnąca miłości - jednocześnie ją odstrasza, bo nie
potrafi pozostać neutralną i za wszelką cenę chce być ważna dla kogoś -
co w rezultacie ma skutek odwrotny. Dusi się we własnej emocjonalności,
która jest jak ogród pełen egzotycznych kwiatów, gdzie już nie ma
miejsca dla nikogo.
„Violette” to portret artystki, która przez
sztukę odnalazła sens swojego istnienia. Film przywołuje mi na myśl
takie dzieło jak „Anioł przy moim stole” Jane Campion, w którym także
pokazana jest historia pisarki odrzuconej przez życie i odnajdującej się
poprzez pisarstwo. Myślę, że to nie tylko dotyczy kobiet, ale artystów w
ogóle. Co znakomicie oddaje odpowiedź na pytanie postawione reżyserowi
Martinowi Provost. - Dlaczego tak mało wiemy o Violette Leduc? „Nie
istnieje odpowiedź , dlaczego artyści zapadają w nicość. Prawdziwe
pytanie, które musimy sobie zadać, to dlaczego z niej powracają?
Dlaczego wróciła ona? Odpowiedź leży w naszym społeczeństwie - w jego
potrzebach, w pragnieniu odkrywania artystów z przeszłości. Oni wciąż
mają nam coś do powiedzenia. Udział Violette w ruchu wyzwolenia kobiet,
dążenia do równouprawnienia, przyczynia się do jej powrotu w społecznej
świadomości”.
To dziwne, bo choć film „Violette” nie opowiada
optymistycznej historii - to jego wydźwięk jest jak najbardziej
optymistyczny. Każde nawet najbardziej beznadziejne ludzkie istnienie ma
sens. To film o brzydkim kaczątku, które nigdy nie stało się łabędziem.
Ten piękny francuski film przepełniony niezwykle ciepłym i barwnym
klimatem jest pozycją, dla której warto poświęcić te przeszło dwie
godziny.