Miniatura plakatu filmu Birds of America

Birds of America

2008 | USA | Komedia, Dramat

O wolności raz jeszcze

Czy zastanawialiście się nad tym, jak długo można ”wchodzić w tyłek” własnemu przyjacielowi, który jest też twoim przełożonym i właścicielem psa, który załatwia ci się na trawnik, a ty bez słowa protestu, zaciskając pięści i zatykając nos, sprzątasz po nim? Albo jak to jest mieć piękną żonę, z którą nie uprawia się seksu tylko dlatego, aby przypadkiem nie zaszła w ciążę, gdyż brak stałego etatu daje niepewną przyszłość i wyklucza zabezpieczenie przyszłości własnemu potomkowi? Czy nie mieliście tak, że młodsze rodzeństwo samym tylko pojawieniem się w domu sprowadza na was wszelkie możliwe nieszczęścia, z biblijną szarańczą na czele? Jeśli nie, to do dzieła, bo może was spotkać to, co Morriego - bohatera filmu „Birds of America”, który jest bardzo, ale to bardzo sfrustrowanym człowiekiem. Niestety. Wrodzone poczucie odpowiedzialności, które zostało mu narzucone przez los, doprowadziło do tego, że w młodym wieku trzeba było wziąć odpowiedzialność nie tylko za czyny własne, ale także rodziny.

 

Filmowi „Birds of America” niezwykle daleko do komedii, bliżej zaś do gorzkiego dramatu. Główny bohater, już przy pierwszej okazji, jawi nam się jako bardzo nieszczęśliwy człowiek, który nigdy nie miał możliwości spełnienia własnych pragnień i marzeń. Młodzieńczy bunt? To spotykało go tylko w historiach opowiadanych mu przez żonę do poduszki. Skupienie się na własnych potrzebach? Musiałby wpierw zabić rodzeństwo, które już w prologu jawi się jako niezwykłe i bardzo ekscentryczne. Najmłodszy, Jay, to życiowy wykolejeniec, który sprzedał wszystko, co posiadał i zamieszkał w środku lasu, aby być bliżej natury. Poznajemy go w momencie, kiedy Morrie odbiera go ze szpitala, ponieważ rzekomo potrącił go samochód. Ich siostra, Ida, to fotograf robiący zdjęcia transseksualistom, do tego zachowująca się tak, jakby wciąż były lata 70 - te, w myśl hasła: drugs, sex & rock'n'roll. Ich spotkanie się w jednym miejscu i jednym czasie powoduje prawdziwą destabilizację w życiu, nie tyle Morriego, ale też całego miasteczka.

 

Klimat filmu jest budowany na zasadzie kontrastów społecznych i obyczajowych, co jest niezwykle trudną sztuką. Taką samą sztuką jest doprowadzenie do tego, aby film w odbiorze nie jawił się jako plastikowe dzieło, które ciężko ugryźć, a gdy to się już uda, to łamać sobie na nim zęby. Twórcy nie podołali temu z prostej przyczyny: kontrast, który miał być prostym zabiegiem, zwyczajnie ich przerósł. Chcieli zestawić sztywne i bardzo pruderyjne społeczeństwo z postaciami, które żyją w myśl hasła „Carpe diem”. Zamiast tego, postanowili pokazać widzowi, że ekscentryczne zachowanie, jakie prezentuje młodsze rodzeństwo Morriego jest tak naprawdę czymś normalnym, a zachowanie głównego bohatera oraz jego najbliższego otoczenia już takie nie jest. W filmie widzimy zbyt mały przekrój społeczeństwa, aby zabieg ten odniósł zamierzony skutek. Jeśli dodamy do tego idiotyczne momentami dialogi, dostajemy w swoje ręce, już nie tylko gorzki dramat, ale gorzki film.

 

Pruderyjność i kontrasty społeczne to jedno. A inne wątki? Nie ma ich zbyt wiele. Scenarzyści postanowili przede wszystkim wynieść na piedestał bardzo szeroko pojętą wolność. Zrzucenie z siebie kajdan, które ograniczają naszą, każdą myśl i każdy ruch, a nałożone są przez społeczeństwo, w którym przyszło nam żyć, są głównym wątkiem filmu. Uosobieniem braku takiej wolności jest właśnie Morrie, który od najmłodszych lat musiał odpowiadać za wszystko i wszystkich. Nie miał możliwości wyszaleć się, przez co jego życie stało się nudne i przewidywalne. Wychowanie rodzeństwa, kariera i założenie rodziny. Lecz do tego jest potrzebna żona, która to dziecko urodzi. Pierwsze ma, na drugie nie może się zdecydować, gdyż sam siebie ogranicza przez utarte schematy, mówiące o tym, że aby móc wychowywać potomstwo, trzeba mu zapewnić godziwe warunki oraz posiadać pewną stabilizację finansową. Ta jest uzależniona od jego przełożonego, nazywającego siebie przyjacielem Morriego. Główny bohater w kulminacyjnym momencie filmu zrzuca z siebie te kajdany. Co więcej, od teraz będzie wykręcał sutki, srał po czyichś trawnikach i uprawiał seks bez zobowiązań z własną żoną. I to jest prawdziwa groteska. Widz prowadzony przez nudne dialogi, wolno rozwijającą się akcję, dociera do bardzo ekscytującego momentu wyzwolenia się z kajdan społecznych głównego bohatera i w zamian co dostaje? Za przeproszeniem, gówno właśnie.

 

Poziomu „Birds of America” nie podnoszą aktorzy w nim grający. Matthew Perry momentami przypomina bardziej Chandlera z „Przyjaciół”, niż sfrustrowanego życiem gościa. Hillary Swank jako przykładna żona, która to nawet gówna po swoim psie nie posprząta, jest niestety niezwykle daleka od kreacji, jakie stworzyła w  „Za wszelką cenę” czy  „Freedom Writers”. Sztuczna aż do bólu, przewidywalna i tak naiwna, że ktoś musi być prawdziwym idiotą, aby uwierzyć w graną przez nią postać.

 

„Birds of America” mógłby być filmem lepszym, zdecydowanie lepszym. Niestety, niesmaczna końcówka w zestawieniu ze ślamazarną resztą filmu, pozostawia duży niedosyt i poczucie straconego czasu. I można się tylko zastanawiać nad tym, czy twórcy filmu faktycznie chcieli nam pokazać pochwałę dla wolnego od zobowiązań życia, czy udowodnić, że obojętnie co się nie stanie, wszystko i tak sprowadza się do odchodów, które, swoją drogą, na ekranie są prezentowane równie często, jak aktorzy. Może to właśnie miała być jakaś puenta?

 

Reżyseria
Premiera
24-01-2008 (Festiwal Filmowy w Sundance)
2,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

vaultdweller
swomma