Miniatura plakatu filmu Ocean strachu

Ocean strachu

Open Water

2003 | USA | Dramat, Horror, Thriller | 79 min

Teatr dwóch aktorów z rekinami w tle

Radosław Sztaba | 27-08-2009

Filmowe historie oparte na autentycznych wydarzeniach mają to do siebie, że nie poddają się łatwo z góry zaplanowanej dramaturgii. Fikcja pozwala stopniować napięcie tak, by dłużyzn nie było zbyt wiele. Odzwierciedlenie faktów jest w tym względzie o wiele bardziej ograniczające twórców filmowych i tym większe brawa dla nich, jeśli sobie z tym trudnym zadaniem radzą. W przypadku „Oceanu strachu” braw jednak nie będzie, nie będzie też nadmiernej krytyki, bo i film nie zasługuje ani na jedno ani na drugie.

„Ocean strachu” opowiada krótką (bo trwającą zaledwie 79 minut) i prostą historię. Młode i bardzo zapracowane na co dzień małżeństwo postanawia wreszcie odpocząć. Daniel i Susan wyjeżdżają na egzotyczną wyspę, gdzie jedną z licznych atrakcji jest nurkowanie. A że nasi bohaterowie są miłośnikami właśnie tego sportu, szybko przyłączają się do zorganizowanej wycieczki na rafę. Rozkoszowanie się chwilą trwa jednak o chwilę za długo i w wyniku nieodpowiedzialności załogi łodzi oraz nieszczęśliwego zbiegu okoliczności para pozostaje sam na sam, nie tylko z bezmiarem wód, ale i tym, co w nich żyje.

Film Chrisa Kentisa (znanego jedynie - albo raczej nieznanego - z „Grind”)  pod względem prowadzenia akcji stylistyką bardzo przypomina „Blair Witch Project”. Przede wszystkim rzuca się w oczy (i uszy również) podobnie oszczędny sposób wzbogacania fabuły w efekty montażowe, dźwiękowe i wszelkie inne. Muzyka Graeme’a Revella praktycznie niezauważalna, zdjęcia jakby niedbałe (wyraźnie odczuwa się rękę amatora, ale to oczywiście celowy zabieg), nawet dialogi są ograniczone do absolutnego minimum. Jednym słowem film, zgodnie z zamiarem twórców, toczy się bardzo ospale. Zgodnie z zamiarem, bo to spowolnienie i wydłużenie scen, brak agresywnych cięć powoduje jakiś wzrastający niepokój. I szczytem marzeń by było, by ten niepokój mógł w drugiej części filmu eksplodować, zamienić się w strach, który odczuwają bohaterowie. Wydawałoby się, że dużo nie trzeba, by go wzniecić. W końcu wszystkie jego przesłanki są spełnione: człowiek i natura w konfrontacji, która nie pozostawia wątpliwości kto tu jest silniejszy. Lęk pojawia się wszędzie tam, gdzie dostrzegamy niebezpieczeństwo. W „Open Water” niebezpieczeństwa nie widać, czai się w wodzie, zawsze obok, gotowe w każdej chwili „stargać nam nerwy”. Nie ma też nadziei, bo jaką nadzieję mogą mieć ludzie dryfujący kilkanaście godzin w otoczeniu rekinów, meduz i innych żyjątek ciekawych twardości skafandra. A jednak film nie pozwala się bać dłużej niż 5 minut. Współczujemy Susan i Danielowi – owszem, zastanawiamy się czy przetrwają tę próbę, z niecierpliwością oczekujemy akcji ratunkowej, jesteśmy ciekawi tego studium ludzkich zachować w sytuacji ekstremalnej, ale… emocje opadają szybko… zbyt szybko. Chyba taki opieszały sposób budowania opowieści sprawdza się tam, gdzie nie doszło jeszcze do zawiązania akcji. Potem powinno nastąpić stopniowe przejście w kierunku bardziej dynamicznych środków wyrazu, które pozwoliłyby przeżyć z bohaterami ich walkę, a nie tylko ją obserwować.

Aktorsko „Ocean strachu” prezentuje się dobrze. Blanchard Ryan i Daniel Travis podołali zadaniu tworząc przekonujące wizerunki osób zagubionych na oceanie, a co za tym idzie, niepewnych każdej sekundy. Niski budżet, brak scen generowanych komputerowo i zajęcie się tym tematem przez Chrisa Kentisa (reżyseria, scenariusz, montaż) i Laurę Lau (produkcja, zdjęcia) - małżeństwo wiedzące coś niecoś o nurkowaniu i oceanie z własnych doświadczeń, zaowocowało zbudowaniem konsekwentnego i wiarygodnego klimatu opowiadanej historii. Niezwykle realistycznie wypadają nieupiększane sztucznie obrazy pięknego w głębinach i na powierzchni, ale jednocześnie przygniatającego swoją potęgą oceanu. Pomimo tego, że emocje bohaterów się ogląda, a nie odczuwa, widz może z łatwością wyobrazić sobie jak to jest być niesionym przez prąd donikąd, tracić nadzieję, odczuwać bezsilność, zwątpienie i lęk przed staniem się „elementem łańcucha pokarmowego”. Celowo posłużyłem się tym określeniem Kentisa, jako że oddaje ono prawdziwą ideę towarzyszącą twórcom obrazu. W tym znaczeniu nawet zakończenie filmu nie powinno nas specjalnie dziwić i podoba się czy nie, ma ono swoje mocno uzasadnione filozoficznie podstawy.

Jeżeli ktoś spodziewa się w „Oceanie strachu" zobaczyć Spielbergowskie „Szczęki” to się mocno rozczaruje. Nie rekin miał być tutaj najważniejszy, ale zwyczajni ludzie w niezwyczajnej sytuacji. Szkoda tylko, że doskonale sprawdzający się w pierwszej części filmu zabieg zdokumentalizowania akcji, przytłumił w jego drugiej – tej właściwej części, transmisję odczuć, myśli i paraliżującego lęku o życie bohaterów dramatycznych wydarzeń na siedzącego w bezpiecznym i wygodnym fotelu widza. Film warto zobaczyć bez cienia wątpliwości, ale gdyby autorom obrazu udało się na moment odejść od swojego oryginalnego stylu (dodanie kilkunastu minut też w niczym by nie zaszkodziło), byłaby to wśród dramatów rozgrywających przy udziale jednego z wielkich żywiołów istna perełka.

Reżyseria
Dystrybutor
Premiera
26-10-2003 (MFF w Hamptons)
15-10-2004 (Polska)
06-08-2004 (Świat)
4,0
Ocena filmu
głosów: 3
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

vaultdweller
swomma