Miniatura plakatu filmu Tron: Dziedzictwo

Tron: Dziedzictwo

TRON: Legacy

2010 | USA | Akcja, Przygodowy, Sci-fi, Thriller | 127 min

Pusty tron

Zdzisław Furgał | 29-12-2010
„Tron: Dziedzictwo” próbuje mierzyć się z klasycznym dziełem sprzed prawie trzech dekad. Zabrakło tu jednak polotu, bo zamiast porządnie bawić, trochę nuży, a jeśli chodzi o efekty specjalne, to (wbrew obietnicom twórców) nikt tu Ameryki nie odkrywa. Ani nawet koła, pardon, dysku.

Historia opowiedziana w filmie jest mocno powiązana z tą, którą zaserwowano nam w 1982 roku. Znów na świeczniku mamy genialnego wynalazcę komputerowego Kevina Flynna, choć teraz akcję oglądamy oczami jego 27-letniego syna. Ten, przekonany, że zaginiony wiele lat temu ojciec żyje, rusza mu z odsieczą. Dzięki zostawionym przez Flynna seniora wskazówkom, trafia do opuszczonego biura-salonu gier, gdzie znajduje wejście do wirtualnego świata, stworzonego kiedyś przez ojca. Świata, który niczym Internet rozwinął się bardzo szybko, właściwie nie wiadomo kiedy i prawie samoistnie, stając się czymś pięknym, ale i bardzo niebezpiecznym.

Jeden z producentów „Tronu”, Sean Bailey, zachwycał się, że w filmie użyto technologii jeszcze bardziej zaawansowanej niż miał do dyspozycji Cameron przy „Avatarze”. Przykro mi, ale jakoś tego nie widać. Oczywiście, jest sporo smaczków i kilka naprawdę dobrych graficznie momentów, jak np. odmłodzony Jeff Bridges (takich efektów w tak dobrym wykonaniu wciąż w kinie mało), ale przyzwyczajeni do śrubowania możliwości technicznych i rozwijania mocy komputerowych nie wyjdziemy z kina aż tak zachwyceni. Tyczy się to także 3D – podobno na planie twórcy mieli do dyspozycji zupełnie nowe kamery, natomiast film wygląda na tylko adaptowany do trzech wymiarów – spokojnie można by obejrzeć go w kinie bez męczących okularów – taki potencjał, a jakoś w twarz świetlnym dyskiem nie dostałem ani razu.

Niewątpliwym za to plusem filmu jest to, że nie jest aż tak bardzo zinfantylizowany jak przystało na produkcję Disneya. Przynajmniej w pierwszej, dużo ciekawszej części (a więc tej, w której jest więcej świata realnego), bo później robi się już bardziej przewidywalnie i po disneyowsku beznamiętnie. Dorosły widz może poczuć się trochę znudzony samą fabułą – dobro i zło na ekranie widzieliśmy już tyle razy, a tu wcale nie ma jakichś rewolucji. „Tron” to więc raczej film dla dwunastolatka gadżeciarza – jest niby trochę agresji, ale logo z myszką Mickey gwarantuje bezpieczeństwo, a wplatane tu i ówdzie dorosłe wątki, to tylko ślizganie się po powierzchni tandetnych klisz. Żal tylko trochę napięcia erotycznego między bohaterami, które oczywiście jest tu w jakiś sposób zasygnalizowane (chociażby kostiumami), ale jednak, jak to w tego typu familijnych produkcjach, bardzo szybko zlikwidowane i skasowane, niczym dane z noszonych przez bohaterów na plecach dysków.

Aktorzy? Oczywiście Jeff Bridges, jak zawsze świetny i trochę nawet, zamierzenie bądź nie, autoironiczny. Kiedy wypowiada kwestie w stylu: „Psujesz mi mój zen!”, twórcy zdecydowanie puszczają do widzów oczko, bo tu niby chodzi o prawdziwą medytację, ale coś podobnego mógłby rzucić w przestrzeń dowolny z wyluzowanych bohaterów w dorobku Bridgesa, a już szczególnie The Dude z „Big Lebowskiego”. Poza tym kapitalny jest występ Michaela Sheena w roli dandysa Castora – gra całym ciałem, bawi i zachwyca, niczym inna kosmiczna postać, grany przez Chrisa Tuckera Ruby Rhod z „Piątego Elementu” – medialne zwierzę, gwiazda, która zawsze chce więcej.  Sam, czyli Garrett Hedlund jest tu natomiast fascynująco przeciętny, a jego fizys innego sci-fi przeciętniaka, Haydena Christensena, z którego czasami przebija uśmiech Bartosza Obuchowicza bywa irytujący. Chwalenie Olivii Wilde nie ma natomiast chyba sensu – każdy widzi, że śliczna z niej dziewczyna i momenty, kiedy pojawia się na ekranie, rozświetlają film dużo bardziej niż niejeden świetlisty ślad zostawiony przez tronowy pojazd.

Wygląda na to, że „Tron: Dziedzictwo” ucierpi trochę przez brak przysłowiowego pazura i iskry, która w kinie warta jest dużo więcej niż cała feeria laserowych pociągnięć, smug i świateł widocznych na ekranie. Wydaje mi się, że nawet absolutni fani oryginalnego „Tronu” sprzed 30 lat nie będą specjalnie ucieszeni tak przeciętną kontynuacją. Fanatycy zresztą nigdy nie są zadowoleni. Jedyna rzecz, która tak naprawdę ratuje ten film od bycia „takim o” filmem dla nieletnich fanów zestawów Happy Meal, to niesamowity dźwięk, a przede wszystkim muzyka. Moment, kiedy na imprezie w swoim klubie Castor daje znak DJ-om, że imprezę trzeba rozkręcić należycie i jeden z odzianych w hełm muzyków pokazuje, że nie ma problemu, jest kluczowy. Ale na Daft Punk zawsze można liczyć, nawet bez 3D i tego całego migotania stroboskopem.

Reżyseria
Premiera
31-12-2010 (Polska)
15-12-2010 (Świat)
Inne tytuły
TR2N, TRON 2.0
3,7
Ocena filmu
głosów: 6
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
arcio
vaultdweller
swomma
pio9a
Mikez
Radosław Sztaba