opis
12 kumpli, którzy znają się od lat, postanawia wybrać się w 1300-kilometrową podróż z Odense do Szczecina na… skuterach. Ich image to metroseksualne grzywki i cienie pod oczami, insygnia motocyklowego gangu naszyte na kurtkach, kolczyki i tatuaże. Nazywają się The Wild Hearts, niczym jeden z amerykańskich gangów motocyklowych. Z pozoru jest to ironiczne, jednak tak naprawdę wiele ich łączy z brodatymi harleyowcami: poczucie braterstwa, dążenie do ekstremalnych przeżyć, kontestowanie mieszczańskiego społeczeństwa, kult męskiej wspólnoty, lejący się strumieniami alkohol i szybki seks z przypadkowo spotkanymi kobietami.
To, co ich różni od gangów w stylu Hell’s Angels, to umiejętność i potrzeba rozmawiania o swoich uczuciach. Wyznania czynione sobie nawzajem przy ognisku są poruszające – rzadko w męskich wypowiedziach można znaleźć tyle empatii i czułości. Zwłaszcza jeżeli wygłaszający je dwudziestoparolatek kilka godzin wcześniej paradował nago po nadmorskim miasteczku, wymiotując i oblewając się wódką. Podobnie jak pamiętni Idioci von Triera Dzikie Serca dokonują pewnego eksperymentu – ich podróż ma być przekroczeniem granic, które na co dzień stawia im społeczeństwo. Spożywane i wypijane w dużych ilościach środki odurzające są narzędziem służącym do badania granic, za którymi jest już tylko czysty chaos. Ta permanentna transgresja dla jednego z członków grupy skończy się dość krwawo.
Duński krytyk określił film Dzikie serca jako spotkanie American Grafitti z Jackassem w formie kina drogi. Coś w tym jest – im bardziej The Wild Hearts pogrążają się w dekadenckiej zabawie, tym bardziej zdajemy sobie sprawę, że jest to dla nich nostalgiczne pożegnanie z młodością, rodzaj świeckiego, szalonego rytuału, który pomoże im stać się dorosłymi mężczyznami…