Dorothy Mills
2008 | Francja, Irlandia | Mystery, Thriller | 102 min
Po „Egzorcyzmach Dorothy Mills” Agnes Merlet spodziewałam się mrocznego klimatu, tajemnicy, tragedii i choćby małej dawki egzorcyzmów. Nie ukrywam, że oczyma wyobraźni widziałam obraz z wyraźnym nawiązaniem do egzorcyzmów innego dziewczęcia, które pokazał Scott Derrickson. I może jest mroczno i straszno, ale egzorcyzmów w filmie Merlet ze świecą szukać.
Mała, irlandzka wyspa, a na niej praktycznie odcięte od świata miasteczko. Zamglone, pełne kamieni, deszczowe i bardzo ponure miejsce zamieszkałe jest przez nieufnych autochtonów. Wśród nich jest dziwna nastolatka, która oskarżona o próbę zabójstwa niemowlęcia, staje się obiektem badań psychiatrycznych. Opinie o niej ma wydać doktor Jane Morton – jak się z czasem okazuje, kobieta po przejściach. Im bardziej lekarka wnika w świat Dorothy, tym bardziej lokalna społeczność ją odpycha, robi się wręcz wroga. Ostatecznie dochodzi do tragedii i to nie pierwszej, która ma miejsce na wyspie.
Przyznaję, że twórcom obrazu udało się stworzyć mroczny i niepokojący klimat. Nie było to jednak trudne, ponieważ szczelnie zamknięta, niemalże klaustrofobiczna przestrzeń, niejako w sposób naturalny budzi niepokój i poczucie osaczenia. Do tego należy dorzucić społeczność, która jest ksenofobiczna, momentami aż brutalna w swej prostocie i otrzymujemy miejsce, które niewątpliwie skrywa jakąś tragedię owianą tajemnicą. W takie środowisko wdziera się wyalienowana jednostka-kobieta, która (o losie) przybywa z pomocą dziewczęciu, które wśród autochtonów jest równie inne jak ona. I oto w „Egzorcyzmach Dorothy Mills” otrzymujemy przestrzenną mieszankę wybuchową wszystkiego, co w tego typu filmach już było.
W takich okolicznościach przyrody fabuła obrazu Merlet robi się momentami zbyt oczywista. Widz niejako na tacy otrzymuje całą intrygę. Do tego pierwsza połowa filmu, kiedy intryga ta się zawiązuje, według mnie jest odrobinę nudna. Jasne, pewnie chodzi tu o budowanie napięcia, klimatu, ale po co to wszystko, skoro opisana wyżej przestrzeń robi swoje i to w pięć minut. A kiedy robi się ciekawie, to chwilę później widz właściwie już wszystko wie... no może nie wszystko, ale na pewno znakomitą większość. I miast dobrego thrillera otrzymujemy zlepek dobrze znanych obrazów, które należą już niemalże do kanonu gatunku.
Zauważyć jednak należy aktorki wcielające się w dwie główne postacie kobiece, czyli tytułową Dorothy Mills – w tej roli Jenn Murray oraz psychiatrę Jane Morton – Carice van Houten. Ta pierwsza, odgrywając różne osobowości, targane skrajnymi emocjami, zdecydowanie nie wygląda na debiutantkę. Druga jest wręcz posągowa, na zewnątrz stateczna, w środku przeżywająca swoją tragedię, a jej nerwowe palenie papierosa przywodzi mi na myśl Krystynę Jandę w „Człowieku z marmuru” Wajdy.
Ostatecznie muszę przyznać, że film nie jest najgorszy. Mimo wszystko Merlet w miarę zgrabnie operuje elementami klasycznymi dla thrillera, szkoda tylko, że da się zauważyć zbyt wyraźne nawiązanie do tego, co już znamy. Psuje to trochę smakowanie „Egzorcyzmów Dorothy Mills”, a zakończenie, które miało być zaskakujące, staje się „oczywistą oczywistością”.