Nigdy nie zrozumiem lubości z jaką doprowadza się do tego, iż polskie tytuły niektórych filmów mogłyby walczyć o miejsce wśród tych z portalu sexualnaniebezpieczna.pl. Nie inny los spotkał film „Hysteria”, który w polskim wydaniu brzmi „Histeria – romantyczna historia wibratora”. Ja rozumiem, że widzów trzeba jakoś do kin przyciągnąć, nie oburza mnie również fakt, że będzie mowa o tym, jakże w końcu przydatnym, urządzeniu. Takie ujęcie tytułu niepotrzebne spłyca i zawęża całą tematykę filmu.
„Histeria” to film podejmujący wiele wątków, na szczęście nic nie dzieje się w nim na siłę. Mamy więc próbę ukazania sytuacji kobiet w XIX wieku, walki o ich prawa, ale także podejścia do medycyny, które dominowało w tamtych czasach - pijawki popadały wtedy zapewne w pracoholizm. Dodatkowo obserwujemy jak coraz większą rolę zaczynała odgrywać elektryczność i dowiadujemy się o chorobie, która nękała większość kobiet. Była to choroba objawiająca się napadami złości, humorami, bladością skóry i natrętnymi myślami, prowadziła też często do bezsenności. Zbierała swe żniwa pośród większości osobników płci żeńskiej w XIX wieku. A nazwa jej była: HISTERIA. Dziś nazywamy ją po prostu potrzebami seksualnymi. Po kilku nieudanych próbach dostosowania się do obecnych poglądów na medycynę, do walki z histerią przystępuje młody lekarz Mortimer Granville (Hugh Dancy). Jego umiejętności zostają docenione przez setki pacjentek, niestety podupada na zdrowiu (jakkolwiek to zabrzmi – nadwyręża sobie rękę). Lekiem na zaprzepaszczenie tak prężnie rozwijającej się kariery staje się owo sprytne, elektryczne urządzenie, o którym była mowa. I tak rozpoczęła się historia wibratora, który już w 1902 roku stał się ogólnodostępny, a panie domu w Stanach Zjednoczonych bez problemu mogły go zamówić z katalogu wysyłkowego. Co ciekawe, było to piąte na świecie urządzenie elektryczne, które pojawiło się na rynku, wyprzedzając chociażby żelazko. Poza zamieszaniem z przypadłościami kobiet, mamy także w „Histerii” historię miłosną, ale nie jest ona tak zajmująca jak inne wątki (oprócz zajmująco świeżej roli Maggie Gyllenhaal). Dodatkowo oczywiście wszystko kończy się szczęśliwie – nuuda.
„Histeria” to film, który bawi, bawiąc uczy, a ucząc przypomina o rzeczach obecnie oczywistych, które aż tak oczywiste ongiś nie bywały. Nie można zarzucić obrazowi nadmiernego moralizatorstwa, wszystko jest tu podane lekko, smacznie i lekkostrawnie. Miła odmiana w zalewie amerykańskich ciężkostrawnych, bazujących na poczuciu humoru na poziomie cheeseburgera (nie mówię tu o poziomie kalorii) komedii. Czy też tych polskich, równie boleśnie zalegających w żołądku. Polecam.