Miniatura plakatu filmu Śluby panieńskie

Śluby panieńskie

2010 | Polska | Komedia, Kostiumowy | 100 min

Fredro przewraca się w grobie

Mateusz Michałek | 11-10-2010
„Śluby panieńskie” były najbardziej oczekiwaną produkcją jesieni, być może nawet roku. Film reklamowany jako komedia wszech czasów zawiódł, pozostawiając po sobie spory niedosyt i rozczarowanie. Zastanawia fakt, czy kolejna tak słaba ekranizacja szkolnej lektury, tym razem Fredry, wybije Filipowi Bajonowi z głowy następne tego typu produkcje?
 
Albin (Szyc) i Gustaw (Stuhr) to niegrzeczni faceci, którzy próbują za wszelką cenę uwieść spiskujące przeciw mężczyznom panny - Anielę (Cieślak) i Klarę (Marta Żmuda Trzebiatowska). Tym razem poszukiwacze mocnych miłosnych wrażeń i słabych kobiecych punktów trafiają na ekstremalnie trudne przeciwniczki. Piękne dziewczyny zrobią wszystko, żeby pokrzyżować plany znienawidzonego męskiego rodu i spektakularnie utrzeć im nosa. Wybucha wielka wojna męsko-damska, w której intryga goni intrygę, seryjnie łamane są serca, a każdy chwyt jest dozwolony...
 
„Śluby panieńskie” to w istocie dramat teatralny, a wszyscy wiemy jak trudno przenieść taką sztukę do kina. Po seansie dochodzimy do wniosku, że komedia Fredry nigdy nie powinna opuścić teatru. Już sam wierszowany język jest dla widza archaiczny, niezrozumiały, a chwilami wręcz bełkotliwy. Aktorzy recytują „martwą” mowę, z której już na wstępie reżyser powinien zrezygnować. Bajonowi nie udało się również ożywić i podkręcić „Ślubów”, których fabuła chwilami wlecze się niemiłosiernie, brak jej odpowiedniego tempa, i zwrotów akcji. Reżyser w wielu miejscach niepotrzebnie zmienia scenariusz w stosunku do literackiego pierwowzoru, tworząc dodatkowy zamęt utrudniający zrozumienie treści. Produkcja to niejako emocjonalne i miłosne muzeum, nakręcone przez nieudacznika, który w żaden sposób nie potrafił nadać obrazowi choć odrobiny polotu, finezji i fantazji. Można było przecież pokusić się o własną interpretację, tętniącą erotyzmem satyrę, wyśmiewającą pewne ponadczasowe wartości, przywary czy cechy osobowości. Wbrew zapowiedziom, trudno nazwać „dzieło” Bajona komedią. Obraz jest nudny i irytujący, scenariusz i dialogi nieśmieszne, brak mu żywiołowości, czy zabawnych ciętych ripost bohaterów. W niektórych scenach możemy zaobserwować, że twórca na „siłę” próbuje rozbawić widza, jednakże bez efektu. Wybuchów śmiechu na widowni jest jak na lekarstwo, z czego większość związana jest z występem Borysa Szyca, wynikającego raczej z komizmu sytuacyjnego i niesamowitego talentu komediowego aktora.
 
Największym niewypałem jest idea „unowocześnienia Fredry”. Zastanawia fakt, co skłoniło Bajona do tak żałosnych i dramatycznych wybiegów, jak wprowadzenie rozmów przez telefony komórkowe, pokazanie w tle wozów ekipy czy samochodu w stodole Radosta. Nie wiem na co liczył reżyser, czy chciał rozbawić tym widza? Twórca zamiast całkowicie przenieść akcję filmu w dzisiejsze czasy, zrezygnować z ówczesnego języka i osadzić bohaterów w jakiejś małej, kameralnej wsi, rzuca widzowi jedynie ochłapy i swoje mierne pomysły.
 
Produkcja nieźle prezentuje się od strony audiowizualnej. Przyjemnie patrzy się na sielską, wiejską scenografię, tworzącą pewny niepowtarzalny klimat. Trudno powiedzieć, żeby było to celowe zaprezentowanie zachwytu wsią. Wrażenie robi nastrojowa i dynamiczna muzyka Michała Lorenca, która momentami znacznie podkręca tempo obrazu Bajona.
 
Wydawać się może, że najjaśniejszym punktem produkcji powinna być wyborowa, nieszablonowo dobrana (wbrew swojemu powszechnemu wizerunkowi) obsada. Maciej Stuhr snuje intrygi, uwodzi, prowadzi hulaszczy tryb życia, jednakże nadaje swojej kreacji raczej teatralny charakter, kreując Gustawa jako postać bardzo realistyczną i może nieco zbyt poważną. Puszczeniem oka do widza jest obsadzenie i nazwanie go w tym filmie mianem „laleczki warszawskiej”, mimo tego że aktor jest rodowitym krakowianinem (znana jest niechęć pomiędzy tymi miastami). Mimo wszystko, Stuhr występ w „Ślubach” może zaliczyć do udanych, po raz kolejny udowadniając swój niesamowity talent aktorski. Niedoścignioną gwiazdą produkcji jest jednak Borys Szyc, którego drugoplanowy Albin jest wykreowany w sposób niezwykle groteskowy i przejaskrawiony. Każde pojawienie się aktora na scenie, wzbudza salwy śmiechu na widowni. Szyc posiada niesamowitą różnorodność gestów i min, gra lekko, jakby bez jakiegokolwiek wysiłku, jego popisy aktorskie ogląda się niesłychanie przyjemnie. Moim zdaniem, gwiazdor jest najzdolniejszym aktorem młodego pokolenia, który byłby w stanie znakomicie poradzić sobie z każdą, nawet najtrudniejszą kreacją. Nieźle spisuje się Robert Więckiewicz, usiłujący zobrazować romantycznego, charyzmatycznego, typowego polskiego szlachcica, narwanego, nerwowego, krewkiego, lubującego się w zabawie i erotycznych przygodach, przy tym jednak bardzo rozsądnego i sprytnego. Na pochwały zasługuje Marta Żmuda - Trzebiatowska, która zrobiła z Klary nowoczesną feministkę, nie brakuje jej również tym razem talentu, a swoje nieliczne braki ratuje niezwykłą urodą. Trudno cokolwiek powiedzieć o bezbarwnych i nijakich występach Edyty Olszówki i Anny Cieślak.
 
Reasumując, „Ślubu panieńskie” przy takim podejściu twórców nie miały szans na odniesienie sukcesu. Nie ma się co oszukiwać, „Śluby” są filmem słabym, monotonnym, prawie nieśmiesznym i przede wszystkim - nie wartym poświęcenia uwagi, chyba, że... dla wspaniałej obsady. Po seansie, niektórzy widzowie mogą zapałać nienawiścią do kasjerki, która sprzedała im bilet...
2,0
Ocena filmu
głosów: 3
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
Radosław Sztaba