Miniatura plakatu filmu Passione

Passione

2010 | Włochy, USA | Historyczny, Muzyczny | 90 min

Jedyne w swoim rodzaju

XVII | 17-08-2011
Pierwsze słowo, jakie przychodzi mi do głowy, brzmi: „zachwyt”. I muszę na początek przyznać, że dawno już nie zdarzyło mi się odczuwać tak intensywnego zachwytu podczas projekcji filmu, bo film dokumentalny nie zrobił na mnie takiego wrażenia nigdy.

„Życie tutaj nie jest łatwe”, mówi jedna z pierwszych indagowanych przez ekipę filmową kobiet. Jest ciężko, ale jest też coś wyjątkowego w tym mieście, o którym świat słyszy ostatnio głównie za sprawą śmieci i gangsterskich porachunków. „Unico”, mówi kobieta, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa po angielsku. Jedyne w swoim rodzaju.

Idąc na „Passione” spodziewałem się czegoś bardziej dokumentalnego. Z materiałów dystrybutora wynikało, że jest to film prezentujący uliczną muzykę Neapolu. Jest tak w istocie, choć samą ulicę oglądamy tu niemal wyłącznie jako tło muzycznego spektaklu. Ogromną część filmu wypełniają występy tutejszych muzyków, głównie inscenizowane, improwizacji jest nader mało, choć dla porządku wypada przyznać, że się zdarza. Muzycy rzadko śpiewają literacką włoszczyzną, dużo częściej słyszymy napoletano, dialekt, który dla Włochów z północy jest równie zrozumiały, jak język kaszubski dla Górala. Ale są też muzycy – wszyscy miejscowi – śpiewający po angielsku czy turecku. Kiedy przestają śpiewać, zaczynają mówić. O mieście, o jego muzyce, historii, kulturze, wpływie kolejnych najazdów na jej rozwój. Padają nazwiska artystów, którzy wybili się na świat, słuchamy o specyfice samego miasta i jego niepowtarzalnej kulturze. Smakujemy tej kultury osobiście. Rzeczywiście jest „unica”.

Reżyser na początku filmu lojalnie ostrzega: dziś nie znacie tych melodii, jutro będą na waszych ustach. Muzyka „Passione” to nie są wątpliwej jakości popisy ulicznych amatorów. Ktokolwiek selekcjonował wykonawców do tego „dokumentu”, zrobił to naprawdę dobrze. Wokaliści zadziwiają głosami, a tekst interpretują tak naturalnie, jakby na co dzień porozumiewali się śpiewem. Instrumentaliści są doskonałymi fachowcami. Teksty – niesamowite. Miałem przyjemność oglądać w oryginale (z włoskimi napisami – dialekt zrozumieją tylko miejscowi) i mogę tylko mieć nadzieję, że polski tłumacz stanął na wysokości zadania. Tancerze – jak urodzeni na parkiecie. Tylko jeden szczegół psuje obraz całości: reżyser zdecydowanie powinien był dać artystom więcej swobody. Pokazać ich na koncertach, na ulicy, w studiu nagraniowym. „Teledyski” z których składa się znaczna część filmu, tylko utrudniają jego odbiór. Przez pierwsze pół godziny poważnie się zastanawiałem, czy obraz zasłużył na miano dokumentalnego. Zresztą wcale nie trudno się domyślić, że założeniem artystycznym było wzbudzenie w widzach fascynacji tym miastem i jego mieszkańcami. Nawet jego ciemne strony są przedstawiane w taki sposób, że chce się ich osobiście posmakować. Może to nie zbrodnia kręcić dokumenty z takim założeniem, ja jednak chciałbym mieć możliwość zapoznania się również z innego rodzaju opiniami.

Z kolei opowieści muzyków, często przetykane czarno-białymi archiwaliami czy wypadami „w miasto”, w pełni rekompensują to niedociągnięcie. Mogłyby być dłuższe. Ale wcale nie musiały. I tak słucha się ich z dziecięcą ciekawością. Wyłania się z nich obraz miasta, które rosnąc na styku kilku potężnych, wpływowych kultur, wykształciło na ich bazie swoją własną, jedyną i niepowtarzalną. Południowy temperament łączy się tu z typową dla Włochów ludową religijnością, lokalna tradycja z wielkoświatową modą i nowoczesnością. Czarnoskóry muzyk opowiada o dorastaniu w białej społeczności i o przyjaciołach, którzy ratowali go z najgorszych tarapatów. Podejrzanie śniady wokalista do akompaniamentu podejrzanie bliskowschodniej muzyki obwieszcza światu cuda świętego Januarego, którego lud traktuje jak dobrego sąsiada. Logika zawodzi w starciu z historią Totó, niepoprawnego kobieciarza, który nigdy nie wybaczył swojej żonie pozwu o rozwód. Wszystkim i wszystkimi rządzi uczucie. Pasja. Namiętność. Niech tłumacz się głowi, które znaczenie jest najbardziej na miejscu.

Film na pewno należy polecić stałym widzom Carlosa Saury i Tony'ego Gatlifa. Wielbiciele włoskiej kultury pewnie już teraz ustawiają się w kolejkach po bilety. A osobne zaproszenia należą się tym, którym włoska muzyka kojarzy się wyłącznie z kiczowatym festiwalem w San Remo. Bo Włosi, jak niewiele innych narodów świata, wykształcili niewiarygodną zdolność zamieniania w sztukę wszystkiego, czego się dotkną; cudowne wyczucie formy, artyzmu, talent do żonglowania emocjami. Warto tego posmakować, choćby przez te niecałe 90 minut. Poczuć to na własnej skórze. I zostać do końca, który wreszcie pokazuje bliżej prostych, zwyczajnych ludzi, i ich relację z muzyką. Coś, czego ja im od dzisiaj zazdroszczę. I pewnie nie ja jeden.
Reżyseria
Dystrybutor
Premiera
04-09-2010 (Festiwal Filmowy w Wenecji)
12-08-2011 (Polska)
22-10-2010 (Świat)
Inne tytuły
Neapolitan Songs, Untitled John Turturro Music Documentary
5,0
Ocena filmu
głosów: 1
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

arcio
vaultdweller
Radosław Sztaba