Miniatura plakatu filmu Ona

Ona

Her

2013 | USA | Komedia, Dramat, Romans | 126 min

All You need is love...

Joanna Nowińska | 10-02-2014
Co znaczy być człowiekiem? Co czeka nas w najbliższej przyszłości? Dokąd zaprowadzi nas nasze wszechogarniające uwielbienie dla nowoczesnych technologii? Tego typu pytania pojawiają się w głowach twórców dość regularnie i wystarczy przypomnieć sobie choćby na szybko „Łowcę Androidów”, „Metropolis”, czy jakikolwiek głośny tytuł z kategorii s-f, żeby uzyskać autorską wizję przyszłości, w której ludziom będzie towarzyszyć coraz lepiej rozwinięta sztuczna inteligencja.

Oryginalny i słynący z raczej niekonwencjonalnych pomysłów reżyser Spike Jonze (znany szerszej publiczności m.in. z filmu „Być jak John Malkovitch”, czy „Adaptacja”) postanowił pójść o krok dalej, aczkolwiek w nieco innym kierunku i pokazać nam świat, w którym potrzeba uczuciowej więzi staje się tak silna, że znikają bariery emocjonalne pomiędzy ludźmi, a komputerami. Rzeczywistość odzwierciedlona w filmie „Ona” to przyszłość, którą mamy w zasięgu ręki - właściwie samo uzależnienie od technologii pokazane na ekranie nie różni się niemal niczym od tego, co możemy obserwować obecnie wokół nas - ludzie nie rozstają się ze swoimi telefonami, odcinając się od otaczającej ich rzeczywistości, tyle tylko, że ich „design” jest odrobinę nowocześniejszy.

A jednak „Ona” nie jest filmem o potencjalnych zagrożeniach wynikających z nadużywania nowoczesnych technologii, ani o inwazji obcych. Paradoksalnie, to film o najbardziej ludzkim ze wszystkich uczuć. O miłości. Przepięknej, zabawnej, wzruszającej, ale i smutnej miłości.
Chłopak i dziewczyna. Theodor i Samantha. Poznają się, rozmawiają, zakochują w sobie, jak wiele innych par przed i po nich.  Tyle tylko, że Theodor jest człowiekiem, a Samantha to komputerowy System Operacyjny. I tu największe zaskoczenie - albowiem to, co mogło pogrzebać tę historię i sprawić, że stanie się ona jakimś sztucznym pretensjonalnym tworem, jest jego najmocniejszym punktem - w pewnym momencie przestajemy bowiem myśleć o tym, że Samantha (w którą fantastycznie, choć bezcieleśnie wcieliła się Scarlett Johansson) nie jest człowiekiem, tylko sztuczną inteligencją, ale skupiamy się wyłącznie na rozwijającym się uczuciu pary bohaterów.

Ten film przez wielu został błyskawicznie okrzyknięty najlepszym obrazem 2013 roku i wszędzie roi się wręcz od jego entuzjastycznych recenzji - ja jednak podkreśliłabym mocno, że to nie jest film dla wszystkich. Myślę, że aby właściwie go docenić, należy mieć specyficzną wrażliwość, umiejętność otwarcia na coś innego i zajrzenia pod powierzchnię. Gdyby opisywać filmy według kolorów, „Ona” byłaby pastelowo-przezroczysta, dlatego namawiam wszystkich tych, którzy szukają w kinie mocnych wrażeń (i scen) oraz wbijającej w fotel akcji, aby dwa razy zastanowili się zanim wybiorą się (lub pozwolą zabrać) na ten seans. Pozostali mogą już planować walentynowy wypad do kina!

Już pierwsze sceny ujmują swoją subtelnością i ciężkim do przekazania na piśmie urokiem - w momencie, kiedy poznajemy Theodora - samotnego pisarza, który realizuje się w tworzeniu przepięknych, poetyckich listów w imieniu innych ludzi, wzbudza on naszą natychmiastową sympatię. Widzimy jego wrażliwość i problem z pogodzeniem się ze stratą bliskiej osoby, razem z nim obserwujemy świat, w którym ludzie zamiast ze sobą, rozmawiają ze swoimi komputerami, widzimy i czujemy wręcz pogłębiającą się izolację. Może dlatego w momencie, kiedy Theodor decyduje się na zakup najnowszego wynalazku, jakim jest samoewoluujący system operacyjny, choć przeczuwamy, że na dłuższą metę nic dobrego nie może z tego wyniknąć, mimo wszystko kibicujemy mu z nadzieją na happy end. W tym momencie muszę powiedzieć, że bez Joaquina Phoenixa ten film nie byłby tym, czym się stał - tak naprawdę to on dźwiga całą tę historię na swoich barkach i uwiarygodnia ją swoją niesamowitą grą. Bardzo łatwo byłoby „przedobrzyć” i sprawić, że postać Theo nabrałaby cech wyizolowanego dziwaka, lub sentymentalnego głupca - jednak Phoenix przez bite dwie godziny ani razu nie przeskakuje zanadto w żadną stronę - cały czas leciutko balansując na granicy tych dwóch światów. Warta uwagi jest także chemia pomiędzy nim, a głosem Scarlett Johansson, która - choć pozbawiona ciała, nadaje Samanthcie tyle inteligencji i uroku, że widz bez problemu jest w stanie uwierzyć w rodzące się pomiędzy tą dwójką uczucie.

Niemniej ważne są tu pozostałe postaci kobiece, za sportretowanie których reżyserowi należą się oddzielne brawa - niełatwo jest bowiem stworzyć dwie drugoplanowe bohaterki, które pojawiają się sporadycznie (jedna w większości w scenach retrospekcji), ale jednocześnie pozostają pełnowymiarowymi postaciami. Zarówno Amy (grana bardzo subtelnie przez Amy Adams) w roli troszkę dziwacznej, ale bardzo sympatycznej i ciepłej przyjaciółki Theodora, jak i jego była żona Catherine (w którą wcieliła się Rooney Mara), wydobywają w swoich scenach pełnię charakteru portretowanych przez siebie kobiet i idealnie zgrywają się z postacią głównego bohatera.

Mimo to ten film to przede wszystkim mistrzowski koncert rozgrywany pomiędzy Phoenixem, a Johansson - jej Samantha to bezcielesna istota o mentalności i ciekawości dziecka - jej zachwyt światem („oglądanym” i poznawanym za pośrednictwem Theodora) i umiejętność błyskawicznej nauki i przyswajania wszelkich informacji, a także analizowania ich i wyciągania wniosków mogłaby być przerażająca, gdyby nie została pokazana z taką sympatią i ciepłem. Subtelność, z jaką Jonze prowadzi swoich aktorów, a wraz z nimi i nas, widzów, poprzez tę historię sprawia, że „Ona” jest filmem, który zostaje w głowie na długo po zakończonym seansie. Myślę, że to też jest jedna z jego mocnych stron - to, że część osób zada sobie pytania, od których rozpoczęłam tę recenzję, dla innych będzie to swego rodzaju ostrzeżenie przed kierunkiem, w jakim zmierza świat, jeszcze inni (w tym ja) zadowolą się po prostu jedną z najpiękniejszych love-story, jakie przyszło im oglądać. I na tym właśnie, drodzy czytelnicy, polega magia kina. I za tę Magię (przez duże M) dziękuję Ci, Spike'u Jonze!
Reżyseria
Dystrybutor
United International Pictures Sp. z o.o.
Premiera
12-10-2013 (Festiwal Filmowy w Nowym Jorku)
14-02-2014 (Polska)
18-12-2013 (Świat)
5,2
Ocena filmu
głosów: 5
Twoja ocena
chcę zobaczyć
0 osób chce go zobaczyć
dodaj do ulubionych
0 osób lubi ten film
obserwuj
0 osób obserwuje ten tytuł
dodaj do filmoteki
0 osób ma ten film u siebie

dodaj komentarz

Możesz pisać komentarze ze swojego konta - zalogować się?

redakcja strony

Mariusz Kłos
vaultdweller
Radosław Sztaba
Agnieszka Janczyk