Weekendowa Filmosfera #99
Katarzyna Piechuta | 2022-02-19Źródło: Filmosfera
Przy obecnej pogodzie chyba nikt z własnej woli nie wybiera się na spacer i nie planuje aktywności na świeżym powietrzu. Chronimy się przed wichurami i zaszywamy w domach. A w Weekendowej Filmosferze śpieszymy z podpowiedziami, co warto obejrzeć na popularnych platformach streamingowych.

Nieoczywisty piątek z „Pułapką” (2005), reż. David Slade [#CDAPREMIUM]
„Czerwony Kapturek” Anno Domini 2005 to historia czternastoletniej Hayley Stark (Ellen Page), która rozpoczyna znajomość internetową ze starszym, przystojnym i wziętym fotografem, Jeffem Kohlverem (Patrick Wilson). Gdy w końcu dojdzie do rzeczywistego spotkania tych dwojga, jedno z nich znajdzie się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. „Pułapka” to film bardzo kontrowersyjny, ale nie przez to, iż porusza bardzo istotny i zarazem delikatny temat, jakim jest pedofilia. W tym temacie raczej nie wnosi nic nowego w społeczną debatę. „Pułapka” to raczej film o ofierze i oprawcy, o zbrodni i karze. To, co wyróżnia ten film, to fakt, iż scenariusz Briana Nelsona jest tak poprowadzony, że nic nie jest czarne albo białe. Nie wiemy, kto jest ofiarą (Czerwonym Kapturkiem), a kto katem (wilkiem). Las z baśni zmienia się w dżunglę internetowych przewodów, przez które płyną miliardy informacji. Nie ma też wybawiciela (Pana Leśniczego), Czerwony Kapturek sam musi sobie poradzić z niebezpieczeństwem. „Pułapka” to interesujący film, który może podobać się również ze względu na bardzo ciekawą pracę kamery, niezwykle interesujący, dynamiczny montaż połączony z sugestywną muzyką. „Pułapka” jest przepełniona przemocą i okrucieństwem, ale nic nie zostaje w niej pokazane dosłownie, to nasza wyobraźnia zostaje pobudzona, przez co kreuje wyimaginowane, okrutne obrazy. Propozycja warta obejrzenia. Sylwia Nowak-Gorgoń



Życiowa sobota z „Była sobie dziewczyna” (2009), reż. Lone Sherfig [#CANALPLUS, #CINEMAN]
Lone Sherfig bezapelacyjnie posiada talent do tworzenia filmów subtelnych, które nie narzucają się widzowi, tylko niezauważalnie wciągają go w wykreowany świat. Sposób prowadzenia kamery, scenografia, muzyka, kostiumy i charakteryzacja składają się na niepowtarzalny klimat lat 60-tych, który w filmie „Była sobie dziewczyna” wprost emanuje z ekranu. Ta stylowa oprawa stanowi tło dla historii Jenny - młodej, inteligentnej dziewczyny mieszkającej w Londynie (Carey Mulligan). Jej rodzice pragną dla córki świetlanej przyszłości, w którą wprost idealnie wpisują się studia w Oksfordzie. Tymczasem jednak Jenny wdaje się w szalony romans ze starszym od siebie mężczyzną, Davidem (Peter Sarsgaard). Zamiast poznawać życie studenckie, Jenny wkracza więc w dorosłość „rozbijając się” po luksusowych salach balowych, klubach czy kafejkach. David obiecuje nauczyć ją życia i miłości. Narracja filmu „Była sobie dziewczyna” jest spokojna, co pozwala śledzić losy głównej bohaterki i skupić się na jej doświadczeniach, pragnieniach, przeżyciach. Świetny portret dorastającej dziewczyny ze wszystkimi jej emocjami, trudnościami i wyborami, przed jakimi stawia ją dorosłe życie. Fantastyczna jak zawsze Carey Mulligan stworzyła postać z krwi i kości. Jej autentyzm sprawia, że ekranowa Jenny czasem działa nam na nerwy, czasem z nią sympatyzujemy, a czasem zwyczajnie ją rozumiemy wspominając własną młodość. Katarzyna Piechuta



Poruszająca niedziela z „W imieniu armii” (2009), reż. Oren Moverman [#CDAPREMIUM, CINEMAN]
Will Montgomery (Ben Foster) jest młodym, amerykańskim żołnierzem, który po odniesieniu ran na polu walki w Iraku i rekonwalescencji w USA, jeszcze nie w pełni sił wraca do służby swojemu krajowi. Zostaje przydzielony do specjalnej jednostki, która informuje rodziny o śmierci poległych w Iraku żołnierzy. W meandry tej niewdzięcznej powinności wprowadza go Tony Stone (Woody Harrelson). Bez wątpienia obraz nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem na Festiwalu w Berlinie porusza niełatwy temat. Śmierć, żałoba, rozpacz są wpisane w nasze życie jako nieodłączne jego elementy, jednakże są to tematy bardzo intymne, wręcz naznaczone społecznym tabu. Dlatego też nominowany do Oscara scenariusz „W imieniu armii” został poprowadzony z wyczuciem i bardzo potrzebnym minimalizmem. Narracja snuje się powoli, na próżno szukać tutaj taniej dramaturgii poprowadzonej według hollywoodzkich zasad czy spektakularnego zakończenia. Są za to wielkie dramaty zwykłych ludzi regularnie przemykające przez ekran. Bezsprzecznie „W imieniu armii” ma wydźwięk pacyfistyczny. W filmie Movermana wojna nie toczy się tylko w Iraku. Liczba ofiar wojny to nie tylko liczba poległych na polu walki. Ofiary znajdują się także w domach pełnych marzeń o amerykańskim śnie na przedmieściach USA. Wojna dotyka każdego. Każdego bezpowrotnie przemienia i odbiera mu coś cennego. Jest zapowiedzią nieuchronnych zmian. Poruszające kino. Sylwia Nowak-Gorgoń